„Sport pochłonął mnie bez reszty” - wywiad z Wojciechem Baduchowskim w roku jubileuszu 25-lecia istnienia Szkoły Tenisa
„Sport pochłonął mnie bez reszty, to świadectwo pasjonata – mam odwagę tak dziś o sobie powiedzieć, bez cienia bufonady, że ta pasja pracy z ludźmi pochłonęła mnie całkowicie”. Tak w rozmowie z Kurierem Garwolińskim, definiuje to, co w jego życiu stało się najistotniejsze i bez czego, jak sam przyznaje nie wyobraża sobie życia. Wojciech Baduchowski – bo o nim mowa, znany jest z wieloletniej działalności w swojej szkole tenisa.
Obiecałam, że nie będę mieszała wątków, bo i jak miałabym to zmieścić w jednym tekście, ale nie sposób chociażby napomknąć o Jego działalności muzycznej i koncertach, na których sala zawsze wypełniona jest po brzegi. Ale o tym innym razem… Tymczasem 25-lecie Szkoły Tenisa Wojciecha Baduchowskiego, to dobry moment na rozmowę na temat historii szkoły, składowej sukcesu oraz planów na przyszłość. Przeczytajcie koniecznie!
Kurier Garwoliński: Od kiedy sport zaczął odgrywać w Pana życiu istotną rolę?
Wojciech Baduchowski: Zainteresowanie sportem, w moim przypadku było czymś naturalnym. Sport towarzyszył mi od dziecka. Tata był sportowcem, grał w siatkówkę, razem śledziliśmy wydarzenia sportowe, niekoniecznie ukierunkowane na tenis bo on pojawił się trochę później. Niezmiernie ważne są również osoby, które spotykamy na swojej drodze. Ja miałem to szczęście, że już w szkole podstawowej trafiłem na bardzo dobrego nauczyciela wychowania fizycznego, Stefana Kiczkę, który sportem zaraził mnie dokumentnie. W szkole średniej grałem w piłkę siatkową u pana Edmunda Kopyścia. Zawody szkolne, klubowe itd. Takie standardy…
KG: W takim razie jak Pan odnalazł swoją pasję?
WB: Moim zdaniem to nie człowiek szuka pasji, tylko pasja przychodzi do niego. Jeżeli przychodzi do niego, to jest czymś naturalnym, czymś co nakręca do dalszego działania. I tak było w moim przypadku. Pod koniec lat 70. pojawił się w Polsce bum na tenisa. Miało to ścisły związek z osobą Wojciecha Fibaka, który ośmielił się wejść w ten elitarny świat tenisowy. Było jedno ale; byliśmy kompletnie nieprzygotowani żeby w tego tenisa grać bo nie bardzo było gdzie. W Garwolinie grało się wtedy na kortach asfaltowych na MOSiR, albo przez ławki, najczęściej koło Ekonomika (śmiech). Była to namiastka tego, co nazywamy grą w tenisa. Kiedy studiowałem na AWF w Warszawie, spotkałem Artura Folwarskiego, mojego kolegę, z którym bardzo się zaprzyjaźniłem i tam moje zainteresowanie tenisem się pogłębiło. Po skończeniu studiów, rozpocząłem pracę w ZSR w Miętnem, gdzie zresztą pracuję do dziś. Jednocześnie skończyłem kurs instruktorski w tenisie ziemnym, a potem podyplomowe studia trenerskie.
KG: Kiedy to zainteresowanie tenisem przerodziło się w pomysł na szkołę?
WB: Wszystko w moim życiu przychodziło, jak ja to mówię, naturalną koleją rzeczy. Praca w szkole, w Miętnem pochłonęła mnie bez reszty. Przez długie lata prowadziłem zespół piłki ręcznej. Takie tytuły jak mistrzostwo Mazowsza czy mistrzostwo regionu, były właściwie przy okazji. Mierzyliśmy znacznie wyżej. Jeździliśmy na mistrzostwa Polski szkół średnich, jeździliśmy ciągle na obozy, zgrupowania, turnieje. Praca z zespołem piłkarek z różnych przyczyn, o których nie będę teraz opowiadał, na początku 2000 roku zakończyła się. Z tamtego czasu zostały mi miłe wspomnienia. Wtedy poznałem też Justynę, która po ukończeniu studiów na AWF, wróciła do mnie i wzięliśmy ślub. Okazuje się, że nie bardzo mogliśmy się od siebie oderwać (śmiech). Równolegle, jeśli chodzi o tenis, pojawili się pierwsi wychowankowie, których doprowadziłem w trakcie swojej pracy, do medali mistrzostw Polski, do kadry narodowej w kategoriach młodzieżowych oraz znaczących osiągnięć w skali kraju i nie tylko. To wszystko pochłaniało mnie bez reszty i zapotrzebowanie w znaczeniu masowym nie bardzo mnie wtedy interesowało. Koncentrowałem się głównie na pracy z zawodnikami bo to była moja ambicja, to był mój cel. Ale z każdym rokiem okazywało się, że jest coraz większe zainteresowanie moją osobą; przychodzili rodzice, dzieci. Zresztą u mnie w szkole wszystko odbywa się pokoleniowo. Moi pierwsi wychowankowie założyli już rodziny i mam przyjemność grać z ich dziećmi. Rozwój tej szkoły był czymś naturalnym, nie było w tym wielkiego wysiłku, poza wysiłkiem organizacyjnym, ponieważ ciągle nie było gdzie grać. Dlatego większość moich zajęć, może trudno w to uwierzyć, odbywała się między godziną 22:00 a 24:00, na hali w Miętnem. Potem zawoziło się takiego zawodnika do domu. A dodatkowo, jeśli powiem, że wtedy wątek finansowy prawie w ogóle się nie liczył, to daje to świadectwo pasjonata – mam odwagę tak dziś o sobie powiedzieć, bez cienia bufonady, że ta pasja pracy z ludźmi pochłonęła mnie całkowicie. I było mi z tym bardzo dobrze.
KG: Kiedy przyszedł ten moment na rozpoczęcie działalności?
WB: Chętnych przybywało, dlatego w 1992 roku szkoła zaczęła oficjalnie istnieć. Przez ten czas przewinęło się przez nią sporo wybitnych zawodników: Piotr Zieliński, Paweł Zieliński przecierali pierwsze szlaki, to wielokrotni medaliści mistrzostw Polski, kadrowicze PZT, Janek Zieliński (zbieżność nazwisk przypadkowa) – najwybitniejszy, który jest obecnie w Stanach, ale był na przykład w pierwszej dwudziestce juniorów na świecie, grał w juniorskich turniejach wielkoszlemowych, w tej samej kategorii był drużynowym wicemistrzem Europy. Był również w kadrze prawie wszystkich kategorii wiekowych oraz złotym medalistą Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich Nankin 2014. Kolejny zawodnik, Stefan Michalik – mistrz i wicemistrz Polski do lat 12, członek kadry PZT do lat 12 i 14. Dzielnie w turniejach krajowych i wojewódzkich poczynał sobie Boguś Sowa, teraz ładnie rozwija się Olek Traczyk. W ślad za pracą szkoleniową, pojawiały się masowe imprezy integracyjne. W tym roku odbędzie się coroczny, XIX Bal Tenisowy. To jest gala będąca podsumowaniem tego co się dzieje w danym roku. A imprez jest bardzo dużo… Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców Garwolina i okolic, niebywałe jest to, że w tych rozgrywkach bierze udział około stu dwudziestu zawodników w kategoriach męskich, a systematycznie rośnie też w siłę kategoria kobiet. Dodatkowo dzieci, które mają swoje ulubione turnieje. Ja ten program nazwałem „Od malucha, do seniora”. Udało mi się stworzyć w Garwolinie system na wzór profesjonalnej piramidy tenisowej z kategorią Open, Draft, Debiuty i na samym dole kategoria dla maluchów, turnieje rodzinne. Bardzo trudno w skali Polski znaleźć coś takiego, co dzieje się u nas – a przecież są potężne ośrodki, z tradycjami.
KG: Nie od początku szkoła mieściła się w Garwolinie?
WB: Najpierw grałem na tzw. starym korcie w Garwolinie, wynajmowałem też halę w Miętnem, później pojawiły się korty, również w Miętnem. Długo trenowałem na dostępnych salach gimnastycznych w mieście i okolicy. Jednak w pewnym momencie pojawił się problem z ich dostępnością. Musiałem sobie radzić budując halę. Tak powstał obiekt przy ul. Olimpijskiej w Garwolinie. Zatem jest to wynik rosnącego zapotrzebowania i zainteresowania szkołą. Obiekt jest sfinansowany z własnych środków, ale samo miejsce jest wydzierżawione. Funkcjonuje od 2012 roku. Tutaj stwarzam dorosłym, młodzieży, dzieciom, miejsce do treningów. Tutaj odbywają się rozgrywki na skalę powiatową. Jest to obiekt całoroczny. Oprócz lekcji tenisa, można także kort wypożyczyć, wszystkie informacje można znaleźć na stronie baduchowskitenis.pl
KG: Jaki jest smak sukcesu, który niewątpliwie Pan osiągnął?
WB: Słowo sukces można rozumieć wielorako. Ja robię to, co sprawia mi ogromną satysfakcję, a że przy okazji ludzie chcą do mnie przychodzić, to jest nieocenione…
KG: Kolejne moje pytanie dotyczyło tego, jak Pan to robi, że ci ludzie właśnie do Pana przychodzą, że im się chce? Chociaż po kilkunastu minutach rozmowy z Panem ja już znam odpowiedź…
WB: (śmiech) W dzisiejszych czasach modne jest sformułowanie „pozytywna energia”, dla mnie to nic innego jak autentyczność w tym, co się robi. Nie ma tu miejsca na fałsz bo on szybko zostanie dostrzeżony. Nie wierzę, że można być dobrym w czymś, czego się nie czuje… Umiejętności to jedno, a pasja to drugie. Oczywiście można mieć wiele pasji, ja sam jestem tego najlepszym przykładem. W wolnych chwilach gram na gitarze, śpiewam, czytam, zajmuję się naprawą rakiet tenisowych. Uwielbiam to robić słuchając moich ukochanych kawałków z płyt winylowych…
KG: Czy jest ktoś, kto Panu w tym wszystkim pomaga?
WB: Oczywiście moja żona, która zawsze mnie wspiera i na którą mogę liczyć niezależnie od okoliczności bo to prawdziwy pasjonat sportu, pracy z dziećmi i młodzieżą. A w roli trenera bardzo mi się podoba... Przyciągnąłem w swoim życiu parę osób które organizacyjnie pomogły mi w moim działaniu, dzięki nim zrobiłem milowy krok naprzód. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić, bo lista jest długa. Szkoleniowo miałem szczęście spotkać Karolinę Zamielę, wicemistrzynię Polski juniorek, z którą rozpocząłem współpracę pięć lat temu i z którą pracuję do dziś. To moje prawdziwe oparcie. Od zawsze jest ze mną również mama, która wspiera mnie na wielu płaszczyznach. Wszystkim jestem bardzo wdzięczny.
KG: Teraz przejdźmy do jubileuszu…
WB: W tym roku świętujemy 25-lecie istnienia. Kawał historii… Jest to taki czas, kiedy mogę się pochwalić, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiłem. Teraz jestem na takim etapie, że nie mam z tym problemu, chyba do tego dorosłem… Ten jubileusz to czas na podsumowania, chwile refleksji, a jest co wspominać. Z tej okazji, mam nadzieję uda mi się zebrać ludzi, którzy tę szkołę tworzyli; zawodników, rodziców, współpracowników. Dlatego z tego miejsca, wszystkich związanych z działalnością szkoły tenisa, chciałbym zaprosić na galę, która odbędzie się w najbliższą sobotę, 7 października o godzinie 12:00, w sali kinowej CSiK.
KG: Nie sposób nie zapytać o plany na przyszłość?
WB: Na dzień dzisiejszy jestem człowiekiem spełnionym – jako trener i ociec dwóch córek siedmioletniej Antosi i półtorarocznej Helenki. Nie oznacza to jednak, że pasywnym, biernie zadowolonym z siebie, wręcz przeciwnie - ciągle głodnym nowych pomysłów i działań, które pozwalają mi rozwijać się wielopłaszczyznowo. Jako trener jestem na takim etapie, że nie muszę niczego udowadniać, mam świadomość swoich dokonań i własnej wartości, ale jednocześnie dużo dystansu i pokory do swojej pasji, do swojego zawodu, co mam, nadzieję, pozwoli mi wzrastać. Takie nastawienie powoduje, że plany pojawiają się z dnia na dzień, bez wysiłku, naturalnie, a ja czerpię radość z ich realizacji.
KG: Mam nadzieję, że ta radość zaowocuje kolejnymi sukcesami. Tego Panu życzę. Dziękuję za rozmowę.
WB: Dziękuję.
Autor: Iwona Ostrowska
Odwiedź nas na facebooku