reklama

Maciej Gładysz: Jestem garwolińskim sentymentalistą

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Maciej Gładysz: Jestem garwolińskim sentymentalistą - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z GarwolinaMaciej Gładysz - pochodzący z Garwolina gitarzysta, kompozytor, producent, artysta - zaczynam może trochę sztampowo, ale co nowego mogę powiedzieć oceniając jego dorobek artystyczny? Na pewno mogę pokusić się o stwierdzenie, że rzeczywiście jest imponujący – dorobek oczywiście... Postać, której chyba nie muszę przedstawiać, przynajmniej nie ludziom, którzy choć trochę interesują się muzyką. Ma za sobą współpracę między innymi z Edytą Bartosiewicz, Kasią Kowalską, Urszulą, Beatą Kozidrak i
reklama

takimi zespołami jak „Ira”, „Tamerlane czy „Human”. Obecnie gra w zespole „Wilki”. Zagraniczne trasy koncertowe, festiwale, międzynarodowe projekty, produkcje muzyczne. Czy to szczy jego marzeń? Zdecydowanie nie…



Kurier Garwoliński: Czy Garwolin w jakiś sposób przyczynił się do Pana muzycznej kariery?
Maciej Gładysz:
Nie powiedziałbym, że się przyczynił, bądź nie. Po prostu musiałem się odnaleźć. Zawsze chętnie wracam do Garwolina. Tu się urodziłem, tu się wychowałem, mam tu przyjaciół, znajomych. Można powiedzieć, że jestem takim garwolińskim sentymentalistą.

KG: Kiedy zaczął Pan grać na gitarze?
MG:
Mój ojciec prowadził zajęcia w szkołach i grał na gitarze. To on przyniósł mi pierwszą gitarę. Pokazał mi trzy akordy i powiedział: „Jak chcesz, to graj” – no i grałem.

KG: I wtedy poczuł Pan, że to jest to?
MG:
Ja to zawsze czułem. Nawet kiedy jeszcze nie grałem, wiedziałem, że będę grał. A grać zacząłem w wieku 12 lat.

KG: Jak wyglądały Pana muzyczne początki?
MG:
Pierwsze zespoły, pierwsze próby – takie młodzieńcze uniesienia. Jeszcze w szkole podstawowej grałem w lokalnych zespołach: najpierw „Udar mózgu”, później w szkole średniej założyliśmy zespół „Star Wars”, „Black Power”. I w między czasie poznałem chłopaków, muzyków z Warszawy którzy przyjeżdżali do Garwolina dorabiać sobie na różnego rodzaju imprezach okolicznościowych. Można powiedzieć, że oni mnie pociągnęli za sobą. Wtedy dostałem propozycję gry w zespole „Syndia”. Nagrałem pierwszą płytę, to był 1991 rok. Dalej to już poszło bardzo szybko. Pierwsza trasa koncertowa; niesamowity wyjazd do Republik Radzieckich - ledwo wyszliśmy z tego żywi, ponieważ wybuchł wtedy stan wojenny i mieliśmy problem żeby stamtąd wrócić. Na szczęście wyciągnęli nas ludzie z ambasady. Kolejny zespół, z którym miałem przyjemność grać to „Tamerlane” – wtedy pojawiły się pierwsze sukcesy i pierwsze duże festiwale.

KG: A jak nawiązał Pan współpracę z zespołem „Wilki”?
MG:
Poznałem się  z Robertem Gawlińskim w Stodole; posłuchał jak gram i zaprosił mnie na pierwszą płytę „Wilków” – wtedy zespół był kompletnie nieznany. Spotkaliśmy się kilka razy towarzysko, potem w studiu. De facto trochę zapomniałem, że nagrałem tę płytę i pewnego dnia słyszę w radiu utwór „Son of the blue sky”, swoją solówkę. Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje…

KG: Potem był zespół „Human”?
MG:
Tak, założyliśmy go we czterech razem z Kostkiem Joriadisem i Krzyśkiem Patockim, kolegą z Garwolina. Dużo koncertów, praca nad płytą… Wtedy poznałem się z Edytą Bartosiewicz., która przychodziła na nasze koncerty i bardzo chciała, żebym grał u niej w zespole. Ale trochę się tego bałem, bo to była inna muzyka, nie wiedziałem czy sobie poradzę. Jednak, jak to w życiu bywa, z różnych powodów sytuacja w zespole przestała się układać, a w 1994 roku urodziła mi się córka. Potrzebowałem bardziej stabilnego zajęcia, dlatego podjąłem się współpracy z Edytą Bartosiewicz, która trwała 23 lata.

KG: Nie da się wymienić wszystkich form współpracy z Pana udziałem bo jest tego sporo…
MG:
Rzeczywiście miałem okazję współpracować z wieloma artystami, producentami, nagrałem mnóstwo płyt, sam również zacząłem zajmować się produkcjami. Od 2010 roku współpracuję z Robertem Gawlińskim solowo, zostałem też zaproszony do współpracy z zespołem „Wilki” i tak jest do tej pory.

KG: Mam takie wrażenie, kiedy opowiada Pan o swojej ścieżce zawodowej, że propozycje pojawiały się właściwie bez większego starania…
MG:
Tak, oczywiście, to mi wypadało z rękawa. W ogóle się nie starałem. Dopiero teraz muszę się starać (śmiech).

KG: Co w takim razie, według Pana, powodowało, że tylu muzyków chciało z Panem współpracować?
MG:
Potrafię malować partie na bieżąco. Były sytuacje, kiedy w studiu nagrywałem trzy piosenki typu José Cura i Ewa Malas-Godlewska, czyli totalnie inna muzyka. Byłem tam zaproszony jako muzyk, który miał pomalować utwór gitarami. Mimo, że wcześniej tego utworu nie słyszałem, wchodziłem i to robiłem. Lubię takie wyzwania, to mi sprawia bardzo dużą przyjemność i cieszę się, że mam taką możliwość.

KG: Nigdy nie robił Pan niczego wbrew sobie?
MG:
Różnie to bywało. Ale raczej nie, starałem się tego nie robić. Drogi były różne, czasami grało się takie rzeczy, których nie do końca chciałoby się grać, jednak zawsze wychodzę z założenia, że każde doświadczenie muzyczne czegoś mnie uczy i w jakiś sposób rozwija.
@@@
KG: Który z tych etapów na drodze kariery zawodowej jest Panu najbliższy?
MG:
To jest tak, że ja się nigdy na muzykę nie zamykałem. Traktowałem muzykę globalnie. Nie zakładałem sobie klapek na oczy, nigdy nie grałem jednego stylu muzycznego, choć zawsze lubiłem mocniejsze granie. W zespole „Human” graliśmy bardzo mocne riffy, dużo funkowo-soulowych sytuacji. I nagle gram z Edytą Bartosiewicz utwór „Skłamałam”, gdzie gitary są bardzo proste. Ale tak jak mówiłem, zawsze byłem otwarty na te wszystkie doświadczenia; Granie z „Human”, z Edytą Bartosiewicz, Kasią Kowalską, Urszulą, współpraca z różnymi producentami –  to było coś nowego, coś co przynosiło nowe doświadczenia, a przez to rozwijało. I w żaden sposób się od tego nie odcinam.


KG: Ile czasu zajmuje muzyka w Pana życiu?
MG:
To zależy. Ostatnio niewiele, bo nie mam czasu (śmiech). Zabieram się do pracy, ale różnie to wygląda. To nie jest tak, że wstaję o 7 rano i zaczynam pracę, nie mam ścisłego harmonogramu. Czasem są indywidualne lekcje jeśli ktoś chce się podszkolić, czasem są to próby z zespołem. Mam w domu malutkie studio i jeśli tam pracuję, zajmuje mi to około 6-8 godzin dziennie.

KG: Jak Pan zdefiniuje sukcesu w branży muzycznej?
MG:
To jest trudne pytanie. Tutaj nie ma mądrych. Z jednej strony mamy, na przykład muzykę Dawida Podsiadło, a z drugiej strony mamy muzykę popularną, na przykład disco polo. Wiem, że ci ludzie są bardzo popularni w swoich nurtach. Dlatego ciężko powiedzieć.

KG: Spodziewał się Pan, że ta kariera się tak potoczy?
MG:
Marzyłem o tym. Chciałem grać w zespołach, bardzo dużo słuchałem muzyki. Więcej słuchałem muzyki niż grałem bo to było coś, co mnie rozwinęło emocjonalnie, duchowo. Dawniej słuchanie radia, przegrywanie płyt. Teraz to oczywiście wygląda inaczej. Bardzo chciałem być częścią tego i się spełniło, ale jednocześnie wiem, że to nie koniec. Jest gruby zapas, tylko ciągle coś mi przeszkadza…

KG: Nigdy nikt Pana nie uczył gry na gitarze?
MG:
Były osoby, które pokazywały mi pewne chwyty. Miałem to szczęście, że do Garwolina przyjeżdżało wielu muzyków na świetnym poziomie i coś tam od nich podłapałem. Nie mam wykształcenia muzycznego, to mnie ominęło. Jednak miałem taką przygodę – w wieku 17 lat wysłałem swoje demo do Los Angeles i zostałem przyjęty. Problem polegał na tym, że wysłałem je tak trochę na żarty, bo w rzeczywistości nie było mnie stać nawet na bilet, nie mówiąc o tym żeby się tam utrzymać. Oczywiście nie pojechałem, ale była to cenna informacja.
Gram z wykształconymi muzykami, to nie jest dla mnie problem. Kiedyś załapałem się do zespołu w Nowym Jorku, wszyscy po szkole w Bostonie i powiem szczerze, że byli mocno zdziwieni faktem, że nie znam nut, nie znam akordów, że gram intuicyjnie i świetnie się dogadujemy. Nie mówię, że wykształcenie muzyczne nie jest potrzebne, na pewno ułatwia, ale nie jest najważniejsze.

KG: Więc niezaprzeczalnie nieprzeciętny talent, ale czy on rzeczywiście nie był okupiony ciężką pracą?
MG:
Nie wszyscy w to wierzą, ja sam w to czasami nie wierzę, ale nie ćwiczyłem dużo, zwyczajnie nie lubiłem powtarzania tych samych sentencji, nużyło mnie to. Ci co mnie znają, wiedzą, że chodziłem do domu kultury, rozkręcałem wzmacniacz i grałem. Trochę ćwiczyłem w domu, jednak pracusiem nigdy nie byłem, wolałem iść z kolegami na piwo, czy spotkać się z dziewczyną.

KG: Nie mogę nie zapytać o plany i marzenia…
MG:
Moim największym marzeniem jest zrobić swój własny projekt. Chciałbym, żeby to chwyciło, spodobało się globalnie. Moim marzeniem jest jeździć po całym świecie i grać koncerty. Tak jest już teraz, bo razem z zespołem gramy w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Anglii, właściwie w całej Europie, ale mi chodzi również o mój własny projekt. Do tego będę dążył. Projektów jest dużo, ciągle tworzą się nowe drogi. Teraz jest taki fajny czas, że mogę zacząć realizować swoje plany. Mam jeszcze projekt Elements, zajmuję się teraz produkcją muzyki. Właściwie zespoły z Garwolina, również produkuję, na przykład zespół Tarło, z którym to kończymy nagrywać epke, czy też demo zespołu DLB. Staram się lokalnie wspierać chłopaków.
Obecnie jestem w trakcie realizacji trzech projektów. Mam w planach również swoje płyty, różne stylistycznie. Jeden projekt będzie bardzo ambientowy, klubowy, grany na gitarze. Drugi pro artystyczny – bardzo dużo piosenek, a trzeci powrót do grania bardziej riffowego, mocno gitarowego – może nawiązanie do zespołu „Human”. Na razie, z różnych względów wszystko spowolniło, ale myślę, że już niedługo zacznie to mocno wypalać. Oby…

KG: Tego Panu życzę. Dziękuję za rozmowę.

Autorką zdjęć jest Patrycja Kotecka

reklama
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
logo