Adolf któremu nikt przed wojną nie mógł dorównać w grze na skrzypcach, po przejściach obozowych już nie panował nad palcami a i choroba która go dręczyła objawiająca się drżeniem rąk spowodowała, że on „najlepszy” nie sięgał już po skrzypce. Grał za to zawzięcie w karty. Dzieci nie miał i zdrowia też. Jego brat Władek który był razem z nim aresztowany przeżył co prawda obóz ale nie przeżył wyzwolenia. Można nie przeżyć wyzwolenia? Wygłodzeni więźniowie, pozbawieni opieki lekarskiej, z chwila wyzwolenia obozów umierali nie z głodu ale z przejedzenia. Dla wielu, tylko zapewnienie odpowiedniej diety i opieki dawało szansę na przeżycie wyzwolenia. Zdarzały się takie przypadki wyniszczenia organizmu, że nawet niewielkie porcje normalnego jedzenia mogły zabić. Dopiero duże ilości podawanego węgla umożliwiały bezpieczne wchodzenie nawet nie w normalne jedzenie ale w dietę. Bez tego ludzie umierali – ich organizmy nie przyjmowały pokarmów.
Stasio nie był w obozie. Młodszy od Adolfa „żył da był” w swoim świecie. Mandolina, karty, kieliszek no i wizyty u krewnych. Szczególnie upodobał sobie dalekich a bardzo gościnnych krewnych co w sąsiedniej wsi mieszkali. Niedziela, Stasio w porze obiadowej jak inni na mszy to on obowiązkowo u tych krewnych się zjawiał. Z mandoliną przychodził. Raz, drugi ale i dziesiąty i dwudziesty też. Postawili całą tacę pączków to Stasio sam zjadł. Postawili nieopacznie całą miskę kopytek – to dla innych już nie starczyło. Utrapienie z takim gościem. Co tu zrobić? Wszelkie delikatne uwagi, że może dość nie skutkowały.
Dziewczyny wymyśliły w końcu sposób. W tamtych czasach, a były to lata pięćdziesiąte, w aptekach sprzedawano czekoladki na przeczyszczenie. Wyglądały jak normalne czekoladki i smakowały podobnie a skutki były bez wątpienia nie do opanowania. Kupiły kilka takich „tabliczek” i położyły w pokoju gościnnym na talerzyku. Nie na środku, nie na stole ale tak z boku na kredensie. Nie wypadało nimi poczęstować gościa ale może sam znajdzie?
Znalazł, zjadł wszystkie. Niedziela to była i ludzie polską drogą wracali z kościoła. Co kto do wsi przyjechał to mówił, że Stasiowi coś się chyba stało bo w rowie siedzi. Co kto przyjechał to mówił, że Stasio bliżej domu siedzi ale jakoś ta wędrówka sprawiała mu trudności bo dopiero o zmierzchu doszedł do domu. Jeszcze przez kilka dni nie mógł patrzeć na jedzenie.
Czy pogniewał się na kuzynki? Nie, ale „aluzju poniał” i już tylko raz w miesiącu tam zachodził – lubił towarzystwo. Dla towarzystwa to cygan dał się powiesić a Stasio dawał się ogrywać w karty.
Trafił na takich co go ograli na sześć prosiaków które prawie rok hodował. Może dlatego je postawił bo to nie on przy nich chodził? A kto? Dzieci, jego dzieci bo przecież on „żył da był” w swoim świecie.
Co po nim po latach zostało? Dzieci, opowieści o jego dość nietypowych przygodach i o tym jak tymi grubymi palcami potrafił pięknie grać na mandolinie.
A co z Adolfem? Choroba postępowała nieubłaganie. Nie panował coraz bardziej nad ruchami – potrzebował opieki. O tym aby prowadził gospodarstwo nie było mowy. Przekazał więc w zamian za opiekę gospodarkę młodemu człowiekowi co to nie miał za wiele. Inne już nazwisko w tamtym domu gości i inne dzieci biegają.
reklama
Komentarze (0)