Pracowity był. Krępy się zrobił od dźwigania większych od niego kotłów i wytrzymalszy był od nas. Czasami tylko uciekał z domu do zamężnej siostry, Ireny co mieszkała dwie wioski dalej w Miętnem.
Na drugiej stronie drogi, naprzeciw ich domu była łąka - taka sama prawie jak te wszystkie rębkowskie łąki po drugiej stronie drogi co po nich strumień płynął. Ich łąka różniła się tym, że na niej pasł się baran - duży i złośliwy. Nawet na swój sposób był przebiegły omijaliśmy go więc z daleka mimo, że był przywiązany. Na tej łące nie było miejsca na nasze zabawy.
Grzesiek, Jurek, Wawrzek i Janek. Jurek to ja. To był rok "melonów"
Grzesiek barana się nie bał aby nam to pokazać stanął przed baranem i drażnił go "baziu baziu tłyk" a baran nic. Więc jeszcze raz i jeszcze a baran jak by go nie widział. Co robi artysta po skończonym występie? Kłania się publiczności głęboko się pochylając i tak zrobił Grzesiek stając tyłem do barana. Baran tylko na to czekał, nie biegł tylko takimi podskokami w jednej chwili znalazł się przy wypiętym Grześku - buch, jęknęło - i patrzę a Grzesiek w powietrzu leci. Już w czasie lotu darł się
wniebogłosy, upadł na ziemię tuż przy samej drodze, jęknęło, poderwał się i jeszcze głośniej wrzeszcząc uciekł do domu. Wcale nie czekał na nasze brawa a my jeszcze z większej odległości omijaliśmy zwycięzcę tego występu.
reklama
Komentarze (0)