Mój kolega z tej samej ulicy jednak miał gumowce, wujek mu z Ameryki przysłał. To były jedyne dziecięce gumowce chyba w całym mieście nic też dziwnego że ich właściciel pokazywał nam ich zalety. Wchodził lub wskakiwał w takie kałuże które my musieliśmy omijać z daleka. Nasze buty dość szybko przemiękały nawet bez wchodzenia w wodę. Niedaleko od naszej ulicy był Karier czyli taki wykop którego dnem szła linia kolejowa. Stały tam na nieużywanych torach rozbite wagony, potrzaskane jeszcze z czasów wojny lokomotywy - jednym słowem doskonałe miejsce na wyprawy. W jeden z wczesnowiosennych dni wybraliśmy się z kolegą który był właśnie tym dumnym posiadaczem gumowców i moim starszym bratem na wyprawę do Karieru. Jeszcze gdzieniegdzie w zakamarkach leżał śnieg ale w większości miejsc można było już spokojnie chodzić w zwykłych zimowych butach. Oczywiście w takim wykopie były też kałuże a jak kałuże to i popisy kolegi czego to w gumowcach nie można sprawdzić własną nogą. Wskakiwał więc do nich rozbryzgując brudną wodę wokół siebie a my patrzyliśmy z podziwem i chyba z zazdrością na jego wyczyny. Kałuże jak to kałuże były i małe i duże ale wszystkie dość płytkie jak na dziecięce gumowce i była po drodze taka całkiem mała kałuża co to można w sam środek wskoczyć i wszystko dookoła opryskać. Kolega wskoczył, woda się rozstąpiła i zakryła go razem z głową bo to nie była kałuża tylko dół wypełniony wodą. Mój starszy brat, bardziej niż ja przytomny i doświadczony natychmiast sięgnął po "topielca" który zdążył już wypłynąć na powierzchnię i wyciągnął niezmiernie zdziwionego i całkiem mokrego kolegę. Oczywiście był to już koniec wyprawy a początek dość szybkiego powrotu do domu przy akompaniamencie chlupiących gumowców wypełnionych wodą i pochlipującego kolegi. Jednak nasze buty były bezpieczniejsze! SJS
Komentarze (0)