Od kilku dni wiszące w wielu punktach miasta plakaty zapraszały na koncert piosenek Agnieszki Osieckiej. Odzew był spory. Przyszły nawet rodziny z małymi dziećmi. Część osób przezornie zarezerwowała sobie miejsca wcześniej. Dla mniej przezornych obsługa kawiarni pośpiesznie wnosiła dodatkowe krzesła. W kawiarni nastrój walentynkowy, ale stonowany, były kwiaty, serduszka, ale nie w nadmiarze.
Wreszcie trzech artystów: Marcin Czyżewski (śpiew i gitara), Marcin Świderski (akordeon) i Piotr Filipowicz (kontrabas) zajęło miejsca na scenie. I popłynęła pieśń…
Słowa bardziej i mniej znane. „Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila (…) żałośnie chuda kwiatów kiść (…) to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć”, „niech żyje bal, bo to życie to bal jest nad bale”, „czarna noc, biały rum, złote stosy pomarańczy (…) i wariatka dzisiaj tańczy”, „w splątanym gaju w świetle dnia szepczemy słowa święte”, „i tylko taką mnie ścieżką poprowadź (…) gdzie muzyka gra”…
Piosenki o życiu, miłości, rządzach. Czasem smutne, melancholijne, gorzkie, ale mądre. Nie pokusiłabym się tu o jakąś ich głębszą analizę i interpretację, bo na pewno każdy, kto choć trochę zna twórczość Osieckiej, rozumie ją na swój sposób.
Czego mi brakowało? Koncert był udany, ale pozostawił pewien niedosyt, jedna godzina to za krótko. Agnieszka Osiecka napisała tak wiele pięknych piosenek, których z radością byśmy posłuchali. Drugi minus – część publiczności chyba zapomniała, że w czasie koncertu do dobrego tonu należy słuchanie, a nie konwersacja, nawet jeśli na koncert trafiło się przypadkowo.
Reasumując, imprezę uważam za udaną i mam nadzieję, że podobne koncerty będą odbywały się częściej.
Komentarze (0)