reklama

Na rowerze z Trąbek w Himalaje – Piotr Strzeżysz o swojej ostatniej podróży

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z powiatu garwolińskiego"Zakładam sobie ręce z tyłu i patrzę, dziwię się i właściwie wszystko mnie zachwyca. A najbardziej zachwycają mnie ludzie, których spotykam w drodze. To oni dostarczają mi najbogatszych doznań. To, że los mnie z nimi styka, to ogromny przywilej i naddatek tych podróży. Spotkanie z człowiekiem." - mówi w rozmowie, która ukazała się w najnowszym numerze Nowego Głosu Garwolina Piotr Strzeżysz, podróżnik, pisarz i fotograf urodzony w Trąbkach w gminie Pilawa.
reklama

Właśnie wróciłeś z trwającej ponad rok podróży. Wyruszyłeś na rowerze z rodzinnych Trąbek w gminie Pilawa i co było dalej?
Podróż rozpocząłem z moją partnerką Agatą, która przez chwilę mi towarzyszyła, ale z racji obowiązków, gdzieś w okolicach Krosna na Podkarpaciu musiała zawrócić, a ja pojechałem dalej, już sam. Przejechałem Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Iran, Pakistan i Indie.

Ile ci to zajęło?
Do Indii jechałem 10 miesięcy, z prawie dwumiesięczną przerwą, bo w Pakistanie się rozchorowałem i to mnie przystopowało. Ale całość trwała 13 miesięcy, bo z Indii poleciałem do Lizbony i stamtąd wracałem do Polski rowerem.

A ile kilometrów przejechałeś?
Wyszło niecałe 17 tys., więc w sumie mniej niż zakładałem, ale to z racji przerwy spowodowanej chorobą i zmianą planów. Początkowo założyłem, że dojadę do Turcji i zobaczę co dalej. Bo właściwie nic mnie nie ograniczało, ani czas, ani pieniądze, a że dojechałem sprawnie do tej Turcji, to z każdym dniem i kilometrem apetyt mi rósł na więcej. Wymyśliłem więc sobie, że spróbuję lądem pojechać do Tajlandii, tylko wtedy jeszcze granica pomiędzy Indiami, a Birmą była zamknięta. Ale jestem optymistą, więc zakładałem, że w trakcie mojej drogi ją odblokują. Potem miałem przelecieć z Bangkoku do Stanów i tam trochę pojeździć. Ale z racji tego, że w Pakistanie się rozchorowałem, to zmieniłem plany i postanowiłem, że pojadę w Himalaje. Akurat zaczęła się wiosna, odblokowali drogi, a dostałem informacje, że tereny, które przez wiele lat były zamknięte dla turystów, na północy Indii, będą dostępne. Chodzi o przełęcz Umling La (wysokość 5888 metrów n.p.m.) uznawaną za najwyższą na świecie. I udało się. Później ruszyłem do Delhi. Po przyjeździe tam okazało się, że panuje morderczy upał, temperatura w ciągu dnia dochodziła do 47 stopni i bez klimatyzowanego pomieszczenia nie dało się wytrzymać, nie mówiąc o jeżdżeniu na rowerze. To był koniec czerwca. Dlatego postanowiłem wrócić, poleciałem do Portugali, a stamtąd już na rowerze wróciłem do Trąbek.

reklama

Jak długo byłeś w Himalajach?
Spędziłem tam dwa miesiące. Wjechałem na wysokość prawie 6 tysięcy. Pokonałem kilkanaście przełęczy o wysokości około 5 tysięcy. Przejechałem właściwie całe pasmo Himalajów. Pierwszy raz byłem w Indiach w 2005 r. i od wielu lat myślałem, żeby tam wrócić i powtórzyć tę samą trasę. Co ciekawe, pojechałem tam na tym samym rowerze, co 19 lat temu (śmiech).

To musi być dobry rower.
Całkiem zwyczajny. Bez żadnych gadżetów. Po prostu rower.

W Pakistanie ponoć eskortowała cię policja. Powiesz o co chodzi?
To w sumie nic nadzwyczajnego. W Pakistanie policyjna eskorta na niektórych odcinkach dróg to norma. Tak samo zresztą, jak przy każdym wejściu do sklepu, kina czy restauracji. Ja dostałem się tam przejściem granicznym przeznaczonym dla pieszych w Rindam i około 80 km, do samego Karaczi byłem eskortowany. Czyli co 20, 30 km panowie policjanci dojeżdżali do punktu kontrolnego, tam się zamieniali i jechaliśmy dalej. Było to w sumie dość denerwujące, ale tak to tam wygląda. Na szczęście tylko ok. 85 proc. tej trasy musiałem siedzieć w samochodzie. Resztę drogi pozwalali mi jechać na rowerze.

reklama

Chodziło o względy bezpieczeństwa?
Z jednej strony tak, bo tam faktycznie dochodzi do aktów terrorystycznych, chociaż bardzo sporadycznie. Z tego co wiem, w przeciągu ostatnich 10 lat zdążyły się jakieś 3, może 4. Ale jest też inny powód – jest to pewnego rodzaju okazanie tobie, bogatemu przybyszowi z Zachodu tej gościnności i tego, jak jesteś dla nich ważny. Oni zakładają, że ty oczekujesz tej eskorty i pewnie będziesz bardzo zadowolony mając taką eskortę. Nieważne, że wieziesz na starym rowerze namiot (śmiech). Może się to wydawać absurdalne, ale tam tak po prostu jest.
Ale czułeś się tam niebezpiecznie? Miałeś momenty, że było jakieś zagrożenie?
Nie, absolutnie. Oczywiście wszystko może się zdarzyć, tym bardziej, że przez większość czasu śpię, gdzie popadnie w namiocie. Ale nic złego mnie nie spotkało, wręcz przeciwnie. Doświadczyłem nieprawdopodobnej dobroci i gościnności. Szczególnie w Iranie, który mnie powalił. Ale w Pakistanie też.

reklama

Opowiedz.
Niestety w Pakistanie się rozchorowałem. Nie byłem przygotowany, że będzie tam tak zimno. Na zewnątrz było dosłownie 3, 4 stopnie, a w hotelach dokładnie to samo. Bo tam nie ma ogrzewania, nie ma ciepłej wody, nawet jak dostaniesz jakąś farelkę, to wieczorem wyłączają prąd. Ale miałem szczęście, bo pomógł mi zupełnie obcy mężczyzna. Spotkałem go przypadkiem na jakimś targu i wcale nie musiał tego robić, ale przygarnął mnie na kilka dni, zawiózł do swojego brata, pozwolił mi tam zostać, później zawiózł mnie do hotelu, w którym było ogrzewanie. Zrobił to wszystko, bo po prostu chciał mi pomóc. Dbał o mnie, karmił, przynosił lekarstwa, zmienił swoje plany. Do dziś ciężko mi to pojąć, a dla niego to było takie naturalne. Poświęcił mi masę swojego czasu. I nie on jeden. To było coś zupełnie nieprawdopodobnego. Jak pytałem ich o to, dlaczego to robią, dlaczego bezinteresownie mi pomagają, odpowiadali, że to Allah mnie zesłał i to dla nich przywilej, że mogą mi coś ofiarować. Dla mnie w tym co robię nie ma nic niezwykłego, czy nadzwyczajnego. Dlatego nie przestaje mnie dziwić, że to może być w ogóle interesujące dla kogokolwiek. Bo przecież w tej drodze jest bardzo dużo powtarzalności. Wpada się w pewien rytm: jadę, jak się zbliża wieczór rozkładam namiot, jem kolację. Potem rano jem śniadanie, zwijam namiot, jadę i tak w kółko przez 13 miesięcy. Tak to wygląda mniej więcej.

reklama

Ale odbywasz te wszystkie podróże po coś? Coś ci muszą dawać?
Trochę mi dają, trochę zabierają. W zasadzie to dają mi to, co już i tak miałem. Od dziecka np. byłem zawsze strasznie ufny. Tak mnie wychowano, żeby się nie bać świata i ludzi. Nigdy się tego obcego nie obawiałem, zawsze mnie ciekawił. Podróże jeszcze bardziej nadbudowały we mnie tę ufność. Jak byłem tolerancyjny, to jeszcze bardziej jestem tolerancyjny. Jak miałem ochotę zwiedzać świat, to wciąż mam potrzebę przemieszczania się. W całym tym moim podróżowaniu najbardziej chodzi chyba o to, że lubię być w ruchu i ten rower mi to umożliwia. Jak pamiętam siebie w wieku 4, 5 lat, to ta jazda rowerem cały czas sprawia mi taką samą przyjemność. Widzisz, ja staram się żyć w sposób nieoceniający. Zakładam sobie ręce z tyłu i patrzę, dziwię się i właściwie wszystko mnie zachwyca. A najbardziej zachwycają mnie ludzie, których spotykam w drodze. To oni dostarczają mi najbogatszych doznań. To, że los mnie z nimi styka, to ogromny przywilej i naddatek tych podróży. Spotkanie z człowiekiem.


Mieszkasz cały czas w Trąbkach. A mógłbyś przecież żyć w każdym miejscu na świecie.
Tak, ale teraz akurat z kimś się związałem. Agata jest stąd, dlatego to mnie tu ściągnęło. Gdyby nie uczucie, to pewnie byłbym gdzieś indziej. Trąbki, jak to mała miejscowość są jednak mocno ograniczające. Najbardziej brakuje mi chyba tej bazy kulturowej. Warszawa nie jest daleko, ale jednak nie na miejscu. Też większość moich znajomych, z którymi miałem relacje, pouciekali z tych Trąbek. Są oczywiście plusy życia w takim miejscu, jak np. to, że dookoła jest dużo lasów i miejsc nieograbionych tak jeszcze przez cywilizację. Jest też ta wspólnotowość, tzn. wszyscy cię znają, pozdrawiają, zaczepiają na ulicy, co oczywiście ma też swoje złe strony, takie że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Ale mi to akurat nigdy nie przeszkadzało.

Czyli jesteś tu tak trochę z wygodnictwa?
Trochę tak. Jednak mam tu większość swoich rzeczy. To jedyne miejsce na świecie, gdzie mam swój pokój, mam swój kubek, książki. W swoim życiu mieszkałem w wielu różnych miejscach, ale w Trąbkach zawsze był ten dom i taki mój azyl. Tu są jednak moje korzenie, które pewnie dałoby się przesadzić, ale nie wiem czy do końca...

Piotr Strzeżysz – podróżnik urodzony w Trąbkach w gminie Pilawa. Na rowerze przejechał kilkadziesiąt krajów na pięciu kontynentach i ciągle ma niedosyt. Autor sześciu książek. Dwukrotny laureat nagrody Magellana i Bursztynowego Motyla za "Powidoki" i "Zaistnienia". Wyróżniony nagrodą Kolosa za podróż z Alaski do Patagonii. Prowadzi kanał na YouTubie: https://www.youtube.com/@piotr2.  

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
logo