Publikujemy fragment wywiadu.
Jak długo byłeś w Himalajach?
Spędziłem tam dwa miesiące. Wjechałem na wysokość prawie 6 tysięcy. Pokonałem kilkanaście przełęczy o wysokości około 5 tysięcy. Przejechałem właściwie całe pasmo Himalajów. Pierwszy raz byłem w Indiach w 2005 r. i od wielu lat myślałem, żeby tam wrócić i powtórzyć tę samą trasę. Co ciekawe, pojechałem tam na tym samym rowerze, co 19 lat temu (śmiech).
To musi być dobry rower.
Całkiem zwyczajny. Bez żadnych gadżetów. Po prostu rower.
W Pakistanie ponoć eskortowała cię policja. Powiesz o co chodzi?
To w sumie nic nadzwyczajnego. W Pakistanie policyjna eskorta na niektórych odcinkach dróg to norma. Tak samo zresztą, jak przy każdym wejściu do sklepu, kina czy restauracji. Ja dostałem się tam przejściem granicznym przeznaczonym dla pieszych w Rindam i około 80 km, do samego Karaczi byłem eskortowany. Czyli co 20, 30 km panowie policjanci dojeżdżali do punktu kontrolnego, tam się zamieniali i jechaliśmy dalej. Było to w sumie dość denerwujące, ale tak to tam wygląda. Na szczęście tylko ok. 85 proc. tej trasy musiałem siedzieć w samochodzie. Resztę drogi pozwalali mi jechać na rowerze.
Chodziło o względy bezpieczeństwa?
Z jednej strony tak, bo tam faktycznie dochodzi do aktów terrorystycznych, chociaż bardzo sporadycznie. Z tego co wiem, w przeciągu ostatnich 10 lat zdążyły się jakieś 3, może 4. Ale jest też inny powód – jest to pewnego rodzaju okazanie tobie, bogatemu przybyszowi z Zachodu tej gościnności i tego, jak jesteś dla nich ważny. Oni zakładają, że ty oczekujesz tej eskorty i pewnie będziesz bardzo zadowolony mając taką eskortę. Nieważne, że wieziesz na starym rowerze namiot (śmiech). Może się to wydawać absurdalne, ale tam tak po prostu jest.
(...)
Mieszkasz cały czas w Trąbkach. A mógłbyś przecież żyć w każdym miejscu na świecie.
Tak, ale teraz akurat z kimś się związałem. Agata jest stąd, dlatego to mnie tu ściągnęło. Gdyby nie uczucie, to pewnie byłbym gdzieś indziej. Trąbki, jak to mała miejscowość są jednak mocno ograniczające. Najbardziej brakuje mi chyba tej bazy kulturowej. Warszawa nie jest daleko, ale jednak nie na miejscu. Też większość moich znajomych, z którymi miałem relacje, pouciekali z tych Trąbek. Są oczywiście plusy życia w takim miejscu, jak np. to, że dookoła jest dużo lasów i miejsc nieograbionych tak jeszcze przez cywilizację. Jest też ta wspólnotowość, tzn. wszyscy cię znają, pozdrawiają, zaczepiają na ulicy, co oczywiście ma też swoje złe strony, takie że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Ale mi to akurat nigdy nie przeszkadzało.
Czyli jesteś tu tak trochę z wygodnictwa?
Trochę tak. Jednak mam tu większość swoich rzeczy. To jedyne miejsce na świecie, gdzie mam swój pokój, mam swój kubek, książki. W swoim życiu mieszkałem w wielu różnych miejscach, ale w Trąbkach zawsze był ten dom i taki mój azyl. Tu są jednak moje korzenie, które pewnie dałoby się przesadzić, ale nie wiem czy do końca...
Cały wywiad w najnowszym numerze Nowego Głosu Garwolina. Polecamy!
Fotografie Piotr Strzeżysz
Komentarze (0)