W numerze 313 z 11 listopada 1932 roku odnajdujemy krótki artykuł pt. "Flet znachora nie uleczył wieśniaka". Na stronie 7 czytamy (pisownia oryginalna): "Mieszkaniec wsi w powiecie garwolińskim udał się do znanego znachora w Dęblinie, uskarżając się na robaki. Znachor oglądał wieśniaka i wziąwszy od niego 50 zł., obiecał mu, że robaki wypędzi z niego "sposobem indyjskim". Ułożono kmiotka na ławce i obnażono go. Znachor uzbroił się we flet i stanąwszy przed biedakiem, zaczął wygrywać melancholijne melodje. Jak widać, chciał on w ten sposób wywabić robaki z jelit pacjenta, jak to czynią fakirzy, zaklinający węże".
Wstał z ławki, ubrał się i zażądał z oburzeniem 50 zł z powrotem
Każdy szanujący się znachor w swojej praktyce stosował metody "z tego i tamtego świata". Bazował na wywodach rytualnych i magicznych, powszechnych w egzorcyzmach ludów pierwotnych.
Funkcja znachora w minionych wiekach zyskała rangę instytucji. "Pielgrzymowały" do niego osoby z bliższej i dalszej okolicy, skarżące się z wszelkiej maści dolegliwości.
Jak w każdej "branży", także i pośród znachorów, były osoby rzetelnie podchodzące do swojego fachu, które - tak jak potrafiły - starały się pomagać chorym i cierpiącym. Niestety, trafiali się także pospolici szarlatani, żerujący na najczęściej analfabetycznym ludzie.
Fragment tekstu: "Zmęczony wieśniak, po dwugodzinnem wysłuchaniu dęblińskiej fujarki, wstał z ławki, ubrał się i zażądał z oburzeniem 50 zł. z powrotem. Muzyka mu się nie podobała, a robaki pozostały w jelitach. Znachor odmówił wypłaty. Sprawa więc oprze się o sąd. Ciemnota ludu jest jeszcze przepastna...".
Znachorzy powszechnie praktykowali na polskich wsiach do lat 50. minionego stulecia. Wówczas nastąpił powolny odwrót tej profesji z mapy prowincji. Wpłynął na to coraz większy dostęp ludzi do wykwalifikowanych medyków mających stosowne wykształcenie.
W wiekach minionych niepiśmienna społeczność wiejska uważała, iż występowanie chorób zdeterminowane jest istnieniem czynników nadprzyrodzonych, to też w nadprzyrodzony sposób starano się z morowym powietrzem walczyć. Ludność prowincji wierzyła, iż znachor ucieleśniał siły nieczyste, obcował z biesem, nabywał moce nadprzyrodzone i parał się "odczarowywaniem".
Z biegiem lat stawał się coraz bardziej popularny, piastował nawet wiele godności
Znachorzy wiedzę medyczną nabywali od wykwalifikowanych lekarzy medycyny, a także amatorów praktykujących medycynę ludową. Swoją rolę spełniali wykorzystując naturalne właściwości lecznicze dobór przyrody. W "posłudze" odwoływali się do ziołolecznictwa.
Inną formą znachorstwa były przypadki osób, który podawały się za wykształconych lekarzy medyków, lecz dyplomu lekarskiego nigdy na oczy nie widziały.
W 1934 roku takiego delikwenta odnaleziono w Żelechowie. Przez lata cieszył się on uznaniem miejscowej gawiedzi do tego stopnia, że zsiadał w różnej maści organizacjach miejskich. Niestety, tudzież na szczęście, proceder trwał do czasu. Lekarz powiatowy wykrył w końcu oszusta, a ten musiał uciekać przed wymiarem sprawiedliwości.
W numerze 352 "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" z 20 grudnia 1934 roku na stronie 7, w artykule pt. "Dr Koziołkowski nie ma doktoratu", czytamy: "Z Lublina donosi (Ul): W miasteczku Żelechów, liczącem 18.000 mieszkańców, położonem w pow. garwolińskim, niebywałą sensację wywołało wykrycie przez władze fałszywego lekarza. W Żelechowie przed 12 laty zjawił się młody człowiek, nazwiskiem Leon Koziołkowski, który podał się za doktora medycyny. Koziołkowski, który miał miłą powierzchowność, pozyskał sobie wkrótce licznych pacjentów. Z biegiem lat Koziołkowski stawał się coraz bardziej popularny, a ostatnio nawet piastował wiele godności w różnych organizacjach Żelechowa".
Okazało się, że dyplom na nazwisko Leon Koziołkowski nigdy nie był wystawiany
Warto zwrócić uwagę, iż"Ilustrowany Kuryer Codzienny" stanowił pierwszy ogólnopolski dziennik polityczno-informacyjny. Wychodził drukiem w Krakowie w latach 1910-1939. Na łamach gazety swoje teksty publikowali znani rodzimi dziennikarze oraz publicyści, a także ludzie nauki i kultury. Obok głównego wydania gazety ukazywały się "Kuryer Literacko-Naukowy" i "Kuryer Kobiecy". Założycielem i redaktorem naczelnym pisma był Marian Dąbrowski.
Fragment tekstu: "Koziołkowski był już pewien, że jego stanowisko umocniło się i że mu nic nie grozi. Tymczasem kilka dni temu lekarz powiatowy w Garwolinie, dr Treseman, przeglądając akta personalne Koziołkowskiego, zauważył w nich brak dyplomu lekarskiego. Ponieważ zaś Koziołkowski powoływał się zawsze na swój dyplom doktora medycyny, przeto lekarz powiatowy zwrócił się do Koziołkowskiego z prośbą o dostarczenie do starostwa dyplomu. Tymczasem zaś starostwo powiatowe sprawdziło we wszystkich uniwersytetach listy medyków i okazało się, że dyplom na nazwisko Leon Koziołkowski nigdy nie był wystawiany".
"Ilustrowany Kuryer Codzienny" wychodził do ostatnich dni poprzedzających wybuch II Wojny Światowej. Podczas niemieckiej okupacji gazetę wyparła polskojęzyczna gadzinówka informacyjno-propagandowa, drukowana przez władze okupacyjne Generalnego Gubernatorstwa, pt. "Goniec Krakowski". Po roku 1945 wydawania "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" nie wznowiono.
Na stronie 7 czytamy: "Koziołkowski, czując, że traci grunt pod nogami, w dniu onegdajszym zniknął nagle z Żelechowa. O zniknięciu fałszywego doktora zawiadomiono natychmiast władze sądowe i policyjne. Za Koziołkowskim rozesłano listy gończe".
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.