reklama

Paryż w obiektywie

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Paryż w obiektywie - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z Garwolinaplik
reklama

Marek Świątkiewicz fotografię ma w genach po mamie. Od dziecka nie rozstawał się z aparatem. Ukończył Politechnikę Warszawską i do dziś dnia nie rozstał się z uczelnianymi korytarzami. Obecnie jest wykładowcą fotografii w katedrze Animacji Społeczno-Kulturalnej Wydziału Pedagogicznego na Uniwersytecie Warszawskim.
Prezentowana wystawa to wybór zdjęć z podróży do Francji – ściślej fotografia Paryża. Można wśród nich zobaczyć nie tylko miejsca znane z przewodników i telewizji, bardzo klimatyczny „stary” Paryż, lecz przede wszystkim wizerunek Paryża nowoczesnego, nieznanego przeciętnemu turyście.
Udało nam się porozmawiać z autorem o wystawie, Paryżu i jego życiowej pasji.

Justyna Baranowska: „Paryż – linia i plama”. Dlaczego nadał Pan taki tytuł dzisiejszej wystawie?
Marek Świątkiewicz: W teorii fotografii i obrazu każdy obraz składa się z linii i plamy. To hasło zazwyczaj kojarzy mi się właśnie z robieniem zdjęć. To nie jest jednak zupełnie prawda, że ta wystawa to tylko linie i plamy. To tylko jej połowa – akademickie, absolutnie konstrukcyjne podejście do struktury architektonicznej. Pokazanie linii i plam przy pomocy wspaniałej części Paryża, dzielnicy przyszłości - La Défense. Natomiast druga część wystawy to czysty reportaż, który ma pokazać urok tego miasta, który jest jak urok kobiety – nieprzewidywalny, zmienny i za każdym razem zaskakujący.

JB.: Zdjęcia Paryża Pana autorstwa można znaleźć w niecodziennym przewodniku „Paryż po polsku”. Czy można je zobaczyć także na tej wystawie?
MŚ.: Tylko jedno. To panorama z dawnych lat zrobiona z Wieży Eiffla. Przewodnik wymaga zupełnie innych zdjęć, ukierunkowanych tematycznie pod konkretny rozdział, a to jest po prostu moja fotografia – wszystko to, co udało mi się uchwycić i co mnie zainteresowało podczas moich wielogodzinnych spacerów po Paryżu.

JB.: Jak zaczęła się Pana przygoda z fotografią? Jak zrodziła się ta wielka pasja?
MŚ.: Wszystko zaczęło się w kołysce od aparatu mamy. Potem przyszło harcerstwo, które połączyło mnie z przyjaciółmi z Garwolina – bo przecież Garwolin nie spadł z nieba, tylko wiąże się z moimi przyjaciółmi. Po harcerstwie był Pałac Młodzieży, gdzie prowadziłem zajęcia z fotografii dla młodzieży i wreszcie uniwersytet. I ten uniwersytet został, bo ona daje dużo czasu, a w mojej działalności zawodowej był turystyczny magazyn ilustrowany „Światowid”, gdzie pracowałem jako fotoreporter. Chwilę potem poznałem Barbarę Stefańską-Stettner, z którą do dzisiejszego dnia współpracujemy i przygotowujemy następne publikacje o Paryżu. 

JB.: Co najbardziej lubi Pan fotografować?
MŚ.:  Fotografia ma tysiąc twarzy. Ten, kto nie uprawia przynajmniej kilkunastu nie może nazwać siebie fotografującym. Ja uprawia wszystkie, jakie są chyba możliwe (śmiech). Paryż to jest architektura miejska plus reportaż uliczny – idziesz, trafiasz, wspaniałe zdjęcie może zdarzyć ci się przypadkiem. Drugie hasło to fotografia krajobrazowa. Jestem góralem, chodzę po górach. Polskie góry mam sfotografowane od początku do końca, więc już się nimi nie zajmuję, ale Alpami francuskimi, austriackimi i górami na Korsyce tak. Nie zdajemy sobie sprawy, że Korsyka to nie tylko plaże i dyskoteki, lecz także bardzo wysokie, wyższe od naszych, góry. Z racji prowadzenia zajęć stacjonarnych muszę znać także technikę oświetlenia portretowego, bo muszę to przekazać moim studentom. To właściwie trzy podstawowe rzeczy. Nie uprawiam fotografii komercyjnej, reklamowej – mam ten luz, że nie muszę, że mam za co żyć i mogę się radować fotografią.
JB.: Paryż to ulubione miejsce na ziemi? Pod względem fotografowania, a może i nie tylko?
MŚ.: Zarówno moja szefowa, jak i ja, mieliśmy wizję życia w Paryżu, która się nie spełniła i bardzo dobrze. Mój pradziadek po powstaniu styczniowym wysłał do Paryża dwóch z trzech swoich synów, ale mój dziadek został w Polsce i to sobie bardzo chwalę. Francuzi to smutny naród, a emocje, jakie niesie wyrażenie „być Polakiem” są dużo lepsze. Oni tam zupełnie inaczej żyją. Cieszę się, że tam nie mieszkałem, ale zawsze mi się ta Francja marzyła. Pierwszy raz do Francji pojechałem za pieniądze z harcerstwa – pojechałem i się zachwyciłem Paryżem, dzielnicą La Défense, którą fotografuję za każdym razem, kiedy tam jestem. Tak więc było jakieś marzenie, ale dziś już uspokojone – nie mam zamiaru jechać do Francji i tam mieszkać. Jeśli chodzi o fotografię, to zawsze mówię moim studentom, że piękne zdjęcia można zrobić także w Wołominie. To nie jest tak, że trzeba jechać tam, gdzie nas nie ma. Można pojechać dużo bliżej, żeby robić piękne zdjęcia, ale jakoś w tym Paryżu jest mi dobrze. Pewnie dlatego, że Wołomin można przejść wzdłuż i wszerz w 20 minut, a ja muszę zrzucić brzuch (śmiech). Chodzę po Paryżu kilkanaście godzin dziennie. Mam euro na bagietkę, kiełbasę z Polski i polskie piwo w kieszeni. 

JB.: Czy lubi Pan portretować? Na tej wystawie jest zaledwie tylko kilka zdjęć, na których są ludzie.
MŚ.: To jest tylko wybór kilkudziesięciu zdjęć spośród setek. Wśród nich są także zdjęcia ludzi. Prawo autorskie nie zezwala dziś na fotografowanie ludzi. Można robić tylko anonimowych przedstawicieli, grupę – tam jest takie zdjęcie z sylwestra tego roku z Pól Elizejskich. To mogłem zrobić, bo jest to tak zwane wystawienie się na widok publiczny, ale już staruszka w jakiejś tam innej sytuacji nie wolno robić, dlatego będzie bardzo trudno w dzisiejszych czasach opierać fotografię na ludziach. Chyba, że będę miał zgodę.

JB.: A czy Pan lubi być fotografowany? Często fotograf woli zostawać jednak po tamtej stronie obiektywu.
MŚ.: Czasem muszę. W czasie zajęć, kiedy omawiam rolę światła i kompozycji, muszę wystąpić w roli modela. Trudno muszę się czasem poświęcić, ale przez to, że ja portretuję, to znam zasady, dlatego wiem, co trzeba zrobić, że ułatwić pracę fotografującemu. Wiem, co zrobić, żeby był efekt. Kiedy ja portretuję, to lubię czystość – czystego człowieka i czyste światło. Nigdy nie robię retuszów w Photoshopie.

JB.: Czy to znaczy, że nie uznaje Pan w ogóle takich rozwiązań jak właśnie Photoshop?
MŚ.: Wszystkich, którzy używają Photoshopa nazywam photomalarzami. Mottem fotografii zawsze było to, że ona nie kłamie, a to, co w tej chwili można zrobić Photoshopem przechodzi ludzkie pojęcie. Tego nie można nazywać fotografią.

JB.: Serdecznie dziękuję za rozmowę.
MŚ.: Dziękuję.

reklama
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama