reklama

Ten sport zmienił moje życie - Jakub Piesiewicz o swojej przygodzie z MMA

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Ten sport zmienił moje życie - Jakub Piesiewicz o swojej przygodzie z MMA - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z Garwolina„Ten sport przewartościował całe moje życie, zmienił wszystko, zmienił mój pogląd na świat, zmienił moje priorytety. Nie wyobrażam sobie życia bez Klubu…” - tak, w rozmowie na temat swojej największej pasji, która stała się również sposobem na życie, mówi Jakub Piesiewicz, zawodnik MMA. Pochodzi z Garwolina. Tu założył swój Klub, w którym uczy sztuk walki, to z Garwolinem wiąże też swoje plany na przyszłość – tę bliższą i tę dalszą.
reklama

Kurier Garwoliński: Jakub Piesiewicz, pseudonim Zacięty…
Jakub Piesiewicz:
Pseudonim to wynik zawodów rozgrywanych w Lublinie. Wtedy zdobyłem tam złoto. Jeden z portali dotyczący sztuk chwytanych, napisał o mnie wtedy coś w rodzaju: „Jakub Piesiewicz, jak zwykle zacięty…”   Chłopaki szybko to podłapali i tak zostało.

KG: Ale coś w tym jest, osiągasz sukcesy, więc musisz być zacięty, zawzięty, zdeterminowany, wytrwały?
JP:
Bez tego nie ma sukcesu nie tylko w MMA, ale w żadnym sporcie.

KG: Jak wyglądały Twoje początki?
JP:
Sztukami walki interesowałem się już od dziecka, pierwszą styczność z kickboxingiem miałem tu, w Garwolinie, u Maćka Zapałowskiego. Ale trwało to krótko. Moja mama wychowywała nas trzech i nie wyraziła wtedy zgody na moje treningi.  Bała się, że te umiejętności mogą  zostać przeze mnie źle wykorzystane. Dlatego, siłą rzeczy, musiałem czekać. Wyjechałem na studia do Radomia i zacząłem szukać miejsca, w którym mógłbym trenować. Poznałem wtedy super gościa, Łukasza Bilskiego, który dopiero co wrócił ze Stanów (7 lat mieszkał i trenował w Stanach) i właśnie postanowił otworzyć klub. Trafiłem akurat na jego pierwszy trening i tak się z nim zaprzyjaźniłem,  tak mi się to spodobało - mówię tu o brazylijskim jiu jitsu - że zostałem w tym Klubie na zawsze, a w tej chwili prowadzę jego filię – Marga Submission Fighting Gym Garwolin.

KG: Powiedz coś więcej na temat swoich osiągnięć.
JP:
Mówiąc o MMA to na pewno zdobycie pasa mistrzowskiego TFL kategorii koguciej (61kg), w listopadzie 2016r. Jeśli chodzi o moje wcześniejsze osiągnięcia, to mam na koncie osiem zawodowych walk MMA: cztery wygrane, dwie porażki, jeden remis i jedną no contest (sędzia przerwał walkę niezgodnie z regulaminem ogłaszając zwycięstwo mojego rywala, ale po interwencji mojej organizacji, walka została przekwalifikowana). Mogę się również pochwalić wieloma osiągnięciami na matach BJJ. Są to, między innymi, medale na takich zawodach jak: Mistrzostwa Polski ADCC, Puchar Polski ADCC czy Mistrzostwa Polski NO-GI. Brałem również udział w Mistrzostwach Europy ADCC w Sofii, niestety po drugiej walce poległem. A z takich bieżących rzeczy, to 22 kwietnia byliśmy na mistrzostwach Polski na zasadach ADCC, czyli na jednych z najbardziej prestiżowych w BJJ. Ja zdobyłem złoto w kategorii zaawansowanych, a mój wychowanek, Dominik Przychodzki, jako junior  zdobył srebro.

KG: Czy po wygranej walce czujesz się jak mistrz?
JP:
Nie czuję się kimś wyjątkowym, chociaż jestem z siebie zadowolony, potrafię się cieszyć ze swojego sukcesu. Ale to nic nie zmienia w moich relacjach z innymi ludźmi, nie czuję się przez to lepszy, wyjątkowy. Jest to mój  sport, sposób na życie, ale nie jest to w żaden sposób odzwierciedlenie mojego człowieczeństwa, czy tego kim jestem. Jestem ojcem, jestem mężem, jestem nauczycielem, trenerem, jestem przede wszystkim zwykłym gościem, ja, Jakub Piesiewicz - gość, którego znają moi kumple, rodzina. Sztuki walki to moja zajawka…

KG: Nie taka zwykła zajawka, przecież te osiągnięcia na pewno są okupione wieloma wyrzeczeniami?
JP:
Rzeczywiście, są kupione i to za własne pieniądze. Na pewno dużo więcej włożyłem w ten sport, niż z niego wyciągnąłem. Za wszystkie walki na poziomie amatorskim musiałem płacić sam. Każdy wyjazd wiąże się z zakupem ubezpieczenia, badań, transportu, hotelu, wpisowego na zawody. Są to wydatki rzędu 300-500 zł, w zależności od tego, w którym miejscu rozgrywają się zawody. A zawodów jest naprawdę dużo. Wiadomo, tych większych, prestiżowych jest kilka w roku, ale gdybyśmy poszukali, to można by wyjeżdżać co tydzień. Na poziomie amatorskim nie ma sponsora, trzeba tę kasę zdobyć samodzielnie.
Wracając do sedna, wyrzeczeń jest wiele, staram się trenować dwa razy dziennie, dodatkowo dieta, sen. Wszystko to muszę pogodzić z pracą nauczyciela no i z życiem prywatnym, rodziną, dziećmi – nie jest to łatwe.

KG: W takim razie ile można na tym zarobić?
JP:
Tak dla przykładu, za pierwszą walkę na poziomie zawodowym, płacone są gaże w wysokości 500-700 zł, a walka trwa 15 min.

KG: Jak wyglądają Twoje przygotowania do walki?
JP:
  Moje przygotowania do walki idą w parze z prowadzeniem Klubu, nie mogę sobie tego odpuścić. Jeśli chcę sobie potrenować, robię to właśnie z członkami Klubu. Jeśli chcę poćwiczyć z kimś na moim poziomie zaawansowania, bądź w mojej kategorii wagowej, to wtedy muszę pojeździć. Najczęściej jadę do Radomia, do moich kolegów z maty, do mojego trenera. Często odwiedzam też Warszawę i matę w Dragon`s Den – jest to klub, na którego czele stoi Krzysztof Łukaszewicz. Stworzył on Ze Radiola Dragon’s Den Team w Polsce, do którego niedawno dołączyliśmy. Czasami wpraszam się do znajomych, czasami oni zapraszają mnie. Staram się też potrenować z kimś nowym.

KG: Jak to się stało, że postanowiłeś założyć swój Klub?
JP:
Kiedy kończyłem studia i obroniłem magistra, nic  mnie w Radomiu już nie trzymało. Oprócz treningów oczywiście, ale z czegoś musiałem żyć. Postanowiłem wrócić do Garwolina, poszukać pracy i otworzyć swój Klub. Wiedziałem, że w Miętnem jest taka sala, ponieważ wcześniej już z niej korzystałem. Początkowo zabierałem na treningi znajomych, kolegów, potem stworzyłem profil na fb i tak się zaczęło.
@@@
KG: Ilu uczestników liczy sobie Twój Klub?
JP:
Około 15 osób, przy czym rozpiętość wiekowa jest dosyć znaczna, najstarszy klubowicz ma ponad 60 lat. W tej chwili skupiam się na osobach dorosłych, chociaż aktualnie mam w swoim składzie dwóch 13-latków. W tym sporcie nie ma żadnych barier jeśli chodzi o wiek , o płeć, każdy odnajdzie w tym jakiś styl, każdy może walczyć po swojemu i używać tych technik, które mu odpowiadają.

KG: Czy w większości są to osoby, które, szukają własnej drogi do poprawienia kondycji, czy raczej myślą o tym sporcie bardzo poważnie?
JP:
Właśnie to jest o tyle fajny sport, że skupia osoby niekoniecznie zrzeszone zawodami. Przychodzą do nas różni ludzie – nauczyciele, studenci, fighterzy, kobiety i dzieci, a nawet emeryci. Można trenować raz albo trzy, cztery razy w tygodniu - w zależności od zapotrzebowania. Nie każdy też musi brać udział w zawodach.

KG: Czy miałeś moment rezygnacji, wycofania, strachu?
JP:
Dla mnie prowadzić Klub to jest być, albo nie być w tym sporcie. Wcześniej moje życie wyglądało całkiem inaczej, częste wypady z kolegami, imprezy, dużo innych, również fajnych rzeczy. Ale odkąd pojechałem na pierwsze zawody i tam, od razu zdobyłem mistrzostwo Polski, wszystko się zmieniło. Startowałem wtedy w kategorii początkujących, ale nie zmienia to faktu, że byli tam ludzie, którzy przez wiele lat nie mogli się przebić przez tę kategorię. A ja po pół roku treningów, na cztery stoczone walki, cztery wygrałem i niesamowicie się tym zajarałem. Od tej pory nie było dla mnie nic ważniejszego. Dlatego powiedziałem sobie, że dopóki będzie chociaż jedna chętna osoba, to ja będę prowadził ten Klub.

KG: Czyli ten sport mocno Cię zdyscyplinował i totalnie zmienił Twoje życie?
JP:
Dokładnie, zmienił wszystko, zmienił mój pogląd na życie, moje priorytety, nie wyobrażam sobie życia bez jiu jitsu.

KG: Jakie są osiągnięcia twoich podopiecznych?
JP:
Jeden z moich podopiecznych Łukasz Hryszkiewicz startował w tamtym roku na zawodowej gali TFL w Garwolinie. Był to jego pierwszy start w MMA i udało mu się skończyć ten pojedynek przed czasem. Rok temu, na mistrzostwach Polski ADCC w Warszawie mój brat, Filip Piesiewicz, zdobył srebrny, a Patryk Tudek brązowy medal. W tym roku zdobywaliśmy medale na MP ADCC w Łomiankach i Pucharze Polski NO-GI w Luboniu.
                                                                   
KG: Jak poradziłeś sobie z rolą trenera?
JP:
Każda nowa rola jest trudna. Ja, dzięki pomocy mojego trenera Łukasza,  który udzielił mi  wielu cennych rad, zdobyłem potrzebne doświadczenie. Każdy trener powinien odznaczać się charyzmą, ale ja jestem zdania, że najważniejsze są umiejętności, osiągnięcia i właśnie doświadczenie. Ciężko szanować i cenić trenera, który zamiast ćwiczyć ramię w ramię ze swoim składem, wymachuje tylko palcem i wydaje polecenia.
Same treningi odbywają się cztery razy w tygodniu i trwają półtorej godziny. Średnio po pół godziny przeznaczamy na rozgrzewkę, technikę i sparingi. Muszę panować nad dyscypliną, w przeciwnym razie, nie można by tego nazwać treningami. Dlatego dopiero po sparingach jest czas na krótką rozmowę, refleksje związane z treningiem czy zwykłą koleżeńską pogadankę.

KG: Dzięki Tobie, w zeszłym roku, w Garwolinie odbyła się gala TFL. Czy będziesz się starał, żeby podobna impreza odbyła się jeszcze na naszym terenie?
JP: 
Rzeczywiście to wydarzenie odbyło się na moje życzenie, za moje osiągnięcia, za przynależność do organizacji i stoczone walki. Jakiś czas temu zdobyłem pas dla tej organizacji i wiem, że moja kolejna walka ma się odbyć na gali po wakacjach. Do tego czasu nic nie mogę obiecać.

KG: Co zajmuje i będzie zajmowało Twój czas  - chodzi o plany te bliższe i dalsze?
JP:
Najbliższe plany… Jeśli chodzi o starty, to  na pewno obrona pasa. Na mistrzostwa Europy niestety nie pojadę, nie zdążę wyleczyć moich kontuzji i brak mi też czasu na przygotowania. Prawdę mówiąc planuję jeszcze kilka walk MMA, kilka razy chcę obronić pas, może zawalczyć dla jakiejś innej organizacji. Potem mój czas w tym zawodowym MMA powoli będzie się kończył.  Mam już 30 lat, myślę, że jeszcze pięć lat będę zajmował się tym sportem zawodowo. Potem zajmę się samym jiu jitsu, czyli  sportem chwytanym. Wtedy też będę się spełniał w masce trenera, będę się starał stworzyć coś większego w Garwolinie. Chciałbym żeby moje dzieci wkręciły się w ten sport i będę chciał utworzyć właśnie taką grupę dla dzieci.

KG: Zachęcamy?
JP:
Zachęcamy!  Nie ma drugiej tak szybko rozwijającej się dyscypliny sportu na świecie. Coraz więcej też można zarobić na zawodowym MMA (tym bardziej jeśli jest się rozpoznawalnym). W tej  chwili Polska jest w ścisłej czołówce BJJ w Europie. Coraz więcej Polaków kwalifikuje się do Mistrzostw Świata w tej dyscyplinie. Odnosimy sukcesy w największych organizacjach MMA na całym świecie. Sama częstotliwość zawodów w naszym kraju pokazuje, że jest potencjał.  Kibiców też nie brakuje. Jeszcze raz powtórzę, że jest to sport dla każdego. Dla małego, dużego, grubego czy chudego. Nie ważne czy masz 5 czy 50 lat. Nie ważne jakiej jesteś płci, nie ważne że nie masz kondycji - wypracujesz ją na treningu…

KG: Dziękuję za rozmowę.
JP:
Ja również dziękuję.

reklama
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
logo