JD: Jak zrodził się pomysł na teatr?
AŻ: Właściwie nie było takiego pomysłu. Po prostu jakoś w naturalny sposób z tego, co robiliśmy wyłonił się teatr. Od kiedy tak się określiliśmy idziemy w stronę teatru coraz bardziej, nie zaniedbując przy tym muzyki, rzecz jasna. Coraz ważniejsze jest w naszych przedstawieniach słowo. Na pewno nie jest czczym łącznikiem między piosenkami, treść ma znaczenie. W niektórych przedsięwzięciach, jak np. „Szóstka z wolności”, które przygotowaliśmy na ostatni Dzień Papieski - to było znaczenie pierwszorzędne. Staramy się zachowywać równowagę między słowem mówionym a śpiewanym. Bo przecież prezentowane przez nas piosenki też są bardzo „treściwe”. Piosenka literacka króluje.
JD: A jak to się właściwie zaczęło?
Pomijając okres prehistoryczny, tak bardziej teatralnie to zaczęło się od Marka Grechuty. Jestem starej daty, w związku z czym jego piosenki towarzyszyły mi od dzieciństwa i były bardzo ważne. Kiedy zmarł, wpadłam na pomysł, żeby zrobić program o nim, ilustrowany jego piosenkami, z zadbaniem o poetycki klimat i instrumentację jak najbardziej wierną ANAVA. Było to zadanie karkołomne i wielu z politowaniem pukało się w czoło, zwłaszcza, że jestem zupełnym muzycznym laikiem i funkcjonuję jedynie w sferze prostego odbioru, muzyczna kuchnia jest mi obca. Moi młodzi przyjaciele chcieli się jednak na to porwać. Brakowało osoby najważniejszej, która by opracowała utwory muzycznie na ich potrzeby i ogarnęła całość. Nieśmiało zwróciliśmy się o pomoc do pana Juliana Czaporowskiego. On podszedł do nas życzliwie, aczkolwiek trochę nieufnie, co było absolutnie zrozumiałe. Jak już się jednak zaangażował, to na całego. Bez niego to wszystko by nie zaistniało…We współpracy z KLO, w maju 2007 przedstawiliśmy program, „Grechuta Wiosną”, w kawiarence na górce, na tę okoliczność zamienionej przez Reginę Jurkowską-Siwecką na uroczy, wiosenny gaj. Powtórzyliśmy spektakl w czerwcu, w Domu Kultury w Pilawie. Wtedy doszliśmy do wniosku, że nie chcemy przestać, tylko mamy ochotę robić kolejne programy. Jesienią 2007, dokładnie 25. listopada, mieliśmy pierwszy występ na dużej sali CSiK, już jako amatorski Garwoliński Teatr Muzyczny Od Czapy. To był „Koncert Jesienny” ze starymi piosenkami o jesieni …
@@@
JD: No cóż, wychodzi na to, że właśnie przypadają wam drugie urodziny.
AŻ: To niby niewiele, żadna okrągła rocznica, a wydaje się że taki ogromny kawał czasu. Po pierwszym spektaklu powstawały kolejne, coraz bardziej rozbudowane: tryptyk Starsi Panowie – Reaktywacja, a w nim Wieczory: Wiosenny, Jesienny i Zimowy; Program „Tutaj zostanę”, przedstawiony 11.listopada 2008 razem z Chórem Miasta, Wojciechem Budachowskim i – Józefem Jędrzejczakiem, powrót do piosenek Marka Grechuty w programie „Grechuta tam i z powrotem”, przedwojenne piosenki filmowe w spektaklu „Jak za dawnych lat” i wreszcie „ Garwolak we Lwowie”.
JD: A skąd nazwa?
AŻ: Od nazwiska Juliana Czaporowskiego. Pamiętam, że wpadłam na jej pomysł w Krakowie, w połowie listopada 2007.Chodziłam po starych uliczkach, oglądałam wystawy i myślałam nad nazwą dla naszej nietypowej formacji. Za 2 tygodnie miał być koncert, była wyraźna potrzeba, żeby określić to co robimy zwięźle, chwytliwie i na temat. Przychodziły mi do głowy różne koncepcje, ale nie spełniały kryteriów. Olśnienie nastąpiło przed sklepem z nakryciami głowy. Były tam cudne kapelusze i klasyczne czapki z daszkiem. I to było to. Pozostało tylko uściślić czy lepiej „od czapy” czy „spod czapki”. Przeprowadziłam konsultacje telefoniczne z kim się dało, ale ostateczną decyzję podjął pan Julian. Nazwa jest o tyle adekwatna , że zawiera istotę rzeczy – bo gdyby nie zaangażowanie Juliana Czaporowskiego, teatru by nie było. Jednocześnie znaczenie potoczne też trafia w sedno, bo to co robimy, a zwłaszcza tryb w jakim pracujemy jest mocno zwariowany, a pomysły zawsze na pierwszy rzut oka wydają się od czapy. Weźmy chociażby nazwanie naszej grupy teatrem muzycznym …
JD: Materiałem na spektakle są piosenki. Do nich pisze Pani scenariusze. Kabaret Starszych Panów, Grechuta, przedwojenne hity - dlaczego właśnie taki repertuar?
AŻ: Jeżeli chodzi o nasz teatr od kuchni, wygląda to mniej więcej tak, że najpierw pojawiają się pomysły. I nie wiem dlaczego akurat takie i w takiej a nie innej kolejności. Ten, który wygra eliminacje wewnętrzne i zaczyna nabierać realnych kształtów, zostaje ujawniony. Zwołujemy wtedy pospolite ruszenie. Spotykamy się , słuchamy piosenek, które do pomysłu pasują, wybieramy konkretne. Najczęściej jest ich dużo więcej niż jesteśmy w stanie przedstawić w czasie spektaklu, albo raczej niż publiczność jest w stanie wysłuchać. Niektórym proponuję konkretny utwór. Czasami trafiam w dziesiątkę, czasami obok, jak to w życiu. Czasem ktoś sam wynajdzie i wybierze sobie piosenkę i najczęściej bardzo się w niej sprawdza. Zawsze, jeśli tylko nie burzy to koncepcji przedstawienia, staram się szanować i uwzględniać takie wybory, modelując odpowiednio scenariusz.
JD: Kto tworzy teatr „Od Czapy”?
AŻ: Ludzie młodzi, bardzo młodzi i wiecznie młodzi. Jest nas dużo. Duża radość. Grupa liczy w porywach do 30 osób, a ok. 20 to takie stałe filary. Trzon rzecz jasna stanowią muzycy. Mamy szczęście do świetnych muzyków, choć nie wszyscy są dyplomowani. Oczywiście pan Julian. Kilkakrotnie występowaliśmy wspólnie z Różą Michalik, zawodowym muzykiem i wykładowcą Akademii Muzycznej. W pierwszym składzie, aż do urodzenia dziecka grała na skrzypcach Kasia Wolska. Wojtek Dybcio wniósł bogactwo perkusji, w ostatnich przedstawieniach pazur pokazują młode muzyczne wilki Rafał Karczmarczyk i Grzesiek Bieńko. Jak tylko ma czas pomaga nam Aurelia Luśnia Stankiewicz, konsultując śpiew, poprawiając emisję. Czasem włącza się w przedstawienia Marysia Janiec, ze swoimi autorskimi układami tanecznymi… Jeśli chodzi o skład - nie prowadzimy ewidencji, w poszczególne przedsięwzięcia angażuje się ten kto chce i może, dlatego każdy projekt jest krojony na aktualną miarę.
JD: Czy to oznacza, że ciągle jesteście otwarci na nowych członków zespołu?
AŻ: Jak najbardziej. To wspaniale, kiedy nie trzeba wyszukiwać i wyławiać chętnych, ale przychodzą sami, przyprowadzają też kolegów. Okazuje się prawie zawsze, że to są niezwykle cenne kontakty. W ten sposób zaczęła współpracować z nami ostatnio Weronika Kowalska, a przedtem np. wspomniany Wojtek Dybcio czy Monika Konarzewska i Arek Buczkowski. Niektórym, jak np. Monice Szostak, sama zaproponowałam współpracę po tym, jak ją usłyszałam w piosence jak ulał pasującej do naszego programu. Inni, jak np Kinga Michalik, Sławek Giska, Rafał Majczak (notabene sąsiad), będąc zakorzenionymi w tym samym środowisku przyszli w pewnym momencie tak jakoś zupełnie naturalnie… Co ważne - nigdy z nikim nie rozstajemy się definitywnie. Po prostu bywa tak, że w związku z nawałem innych, podstawowych obowiązków udział w naszych zamierzeniach zmniejsza się, mamy nadzieję, że czasowo. Ale jak ktoś już wejdzie do rodziny Od Czapy, to w niej pozostaje.
JD: Jak w finale „Gorących przymrozków”, w piosence Rodzina Kabaretu Starszych Panów?
AŻ: Właśnie. Wtedy byliśmy prawie wszyscy razem. Muszę przyznać, że odczuwam głęboką wdzięczność dla wszystkich tych, z którymi zaczynaliśmy wspólne działanie w czasach prehistorycznych, kiedy była to grupa młodych ludzi wywodzących się ze scholii , z różnych szkół i środowisk i jeszcze nie było nazwy. Dziękuję wszystkim, którzy teraz są szacownymi małżonkami, czasem już rodzicami, a prawie 3 lata temu, jako młodzi, odważni ludzie podjęli pomysł zdziwaczałej staruszki, bazując chyba tylko na wiarygodności jej najstarszego syna. To dobra okazja, żeby podziękować Anecie i Radkowi, Aldonie i Marcinowi, Kasi i Karolowi oraz drugiej Kasi, flecistce, świeżo upieczonej mężatce. No i Monice Bryzek, która teraz studiuje w dalekim Wrocławiu. I oczywiście wszystkim tym, którzy też zaczynali od samego początku i, wbrew wszelkim przeciwnościom, ciągle trwają: Paulinie, Przemkowi, Małgosiom Walendzie i Szymborskiej, Kasi, Oli, no i rzecz jasna Jurkowi, mojemu najsurowszemu krytykowi .
JD: Czy nie jest przypadkiem tak, że Pani bardziej matkuje zespołowi Teatru Od Czapy, niż nim kieruje?
AŻ: No może faktycznie trochę im matkuję. Strofuję, żeby nosili czapki i szaliki, leczę bolące gardła. Czasem doradzę coś poza teatralnie… Staram się pamiętać o wszystkich, nawet jeśli wstępują do „Czapy” sporadycznie, na kilka epizodów, jak Tomek – są ważni. Wiele razem przeszliśmy. Do dziś pamiętam dramat Pauliny, która w dniu występu miała taki stan zapalny gardła, że praktycznie nie mogła śpiewać. Pomogło intensywne leczenie a największą ozdrowieńczą moc miało lekarstwo przywiezione przez Karola… I Monika, która aby wystąpić w Wieczorze Jesiennym wyszła na przepustkę ze szpitala… Z kolei Przemek, który był i Grechutą i Starszym Panem B i miewał duże partie scenariusza do opanowania, opracował perfekcyjnie chowanie kartek z tekstami w kanapie, fotelu i innych elementach scenografii. Tak na wszelki wypadek… I zawsze rozbraja mnie, myląc tekst na próbie w przeddzień występu twierdzeniem, że na przedstawieniu wszystko pójdzie świetnie… I o dziwo faktycznie bywa nie najgorzej… A Piotrek, który dołączył jako ojciec włoskiej rodziny w „Gorących przymrozkach”, oprócz innych talentów ma wspaniałe podejście do dzieci, co okazało się na naszej wyjazdowej próbie, gdzie najmłodszych „czapeczek” było całkiem sporo. Z drugiej strony wiem, jak bywam przykra i ostra na wspólnych próbach, bo wtedy wychodzi jak wiele jest do zrobienia, a czasu brak. Moi młodzi aktorzy znoszą to cierpliwie i nawet chyba darowują mi, że scenariusz trafia do nich czasem na tyle późno, żeby dawka adrenaliny przy uczeniu się tekstu była odpowiednio wysoka. W ogóle to, że chce się im wkładać tyle trudu w nasz teatr i jeszcze nie mają dość - to tak naprawdę jest prawdziwy doping, żeby jeszcze nie przestawać…
JD: Aż się ciśnie na usta – muzyka łączy pokolenia. Jesteście chyba najlepszym tego dowodem.
AŻ. Coś w tym jest. Także na moim rodzinnym podwórku. W pewnym momencie oprócz najstarszego syna Jurka, zaangażowała się w teatr również reszta moich dzieci, zwłaszcza Wojtek i Krzysiek. To jest bardzo nietypowy sposób spędzania czasu z rodziną i przenikania się pokoleń. Jest u nas jeszcze kilka rodzinnych klanów: Wielgosze z Jagodą, Darkiem i Klarą Płatek, Rozmanowscy z Tosią, Amelką i Jasiem, siostry Grzechnik – Małgosia, Kinga i Ewelina czy też Zadrożne - Karolina i Kasia. Z kolei jeśli chodzi o moje pokolenie, mam ogromną pomoc w Reginie Jurkowskiej Siwickiej i Anetcie Masolak-Banowskiej i wielu innych życzliwych osobach. No i jeszcze jeden ważny wniosek. Młodzi przychodzą i odchodzą, a pan Julian Czaporowski trwa przy fortepianie i cierpliwie znosi różne zwariowane pomysły, nieoczekiwane zmiany kolejności i tonacji oraz dużo innych niedogodności (jak na przykład gra na akordeonie z tyłu autokaru podczas naszej próby - wycieczki). Póki ma siłę i cierpliwość istniejemy. Przecież bez Czaporowskiego nie byłoby Od Czapy.
JD: Wasz najnowszy spektakl „Garwolak we Lwowie” to wspólny projekt z zespołem Ychtis i aktorem Wojtkiem Habelą. W jaki sposób doszło do tej współpracy?
AŻ: To bardzo długa historia. Zespół YCHTIS pierwszy raz usłyszała i zobaczyła moja koleżanka Ula podczas koncertu w kościele SS. Wizytek, po śmierci ks. Twardowskiego 19.01.2006. Była pod tak dużym wrażeniem dziewcząt w przedwojennych pensjonarskich strojach śpiewających poezję ks. Jana, że słuchając jej zachwytów pomyślałam sobie, jak dobrze by było zaprosić ten zespół do Garwolina. Na szczęście pamiętała nazwę zespołu i pomysł mógł być zrealizowany. W styczniu 2007, w 1. rocznicę śmierci księdza Twardowskiego dziewczęta wystąpiły w Garwolinie. Wtedy bardzo pomógł mi w tym p. Stanisław Głowala. Zaprzyjaźniliśmy się z zespołem i planowaliśmy ich kolejny występ. Powrót miał miejsce ponad rok później, 31 maja 2008. Przygotowaliśmy wtedy program o nazwie Piknik Lwowski, bo dziewczęta miały już w repertuarze lwowskie piosenki. W czerwcu br. spotkaliśmy się z YCHTIS-ami w Aninie, gdzie corocznie przyjeżdżają na spotkania poświęcone ks. Twardowskiemu. Wtedy zakiełkował pierwszy raz pomysł wspólnego występu Ychtis i teatru Od Czapy na 11 listopada, z lwowsko-garwolińskim programem.
JD: A w jaki sposób do projektu dołączył aktor scen krakowskich?
AŻ: We wspólnym występie widziałam kluczową rolę dla pani Danusi Skalskiej, która kapitalnie mówi „po lwowsku”, jest bardzo dobrą aktorką i życzliwą osobą. Zgodziła się chętnie na mój pomysł, ale wkrótce okazało się, że względy zdrowotne nie pozwolą jej na wzięcie udziału w tym karkołomnym przedsięwzięciu. Zarekomendowała mi swojego kolegę, aktora z Krakowa, Wojciecha Habelę, lwowiaka po rodzicach, znającego mnóstwo tekstów lwowskich autorów. Pan Wojciech zgodził się zaryzykować i wziąć udział we wspólnym przedsięwzięciu, czego efekty można było ocenić. To niesamowity człowiek. Na jedynej wspólnej próbie, którą dane nam było odbyć w Katowicach 17.października, jedynie z zarysem scenariusza, w lot orientował się w którym miejscu który tekst z jego bogatego „wewnętrznego archiwum” nadałby się najbardziej i od ręki przedstawiał swoje propozycje recytując. Byliśmy pod wrażeniem. Wtedy chyba nabrałam nadziei, że to się może jednak udać, mimo wszystkich trudności różnej natury.
JD: Ten spektakl musiał być także sporym przedsięwzięciem logistycznym. Robiliście próby gdzieś w Polsce, w połowie drogi?
AŻ: Poza jedną wspólną próbą ćwiczyliśmy oddzielnie, w Katowicach, Krakowie i Garwolinie. YCHTIS i pan Wojciech dwa razy spotkali się na próbie w Katowicach. Wspólnej próby generalnej de facto nie było, bo czasu starczyło jedynie na ustalenie podstawowych spraw organizacyjnych i technicznych. Naprawdę byłam ogromnie szczęśliwa, że wszystko poszło w miarę płynnie, bez większych wpadek, bo mogło być różnie.
JD: Czy ten spektakl, o którym notabene głośno mówi się nie tylko w Garwolinie, będzie można jeszcze gdzieś obejrzeć?
AŻ: Niemal zaraz po zakończeniu występu zaczęły się rodzić plany na przyszłość. Zwłaszcza impresario YCHTIS, pan Marian Pyrek tryskał pomysłami na występy w różnych miejscach Polski i świata. Oczywiście życie zweryfikuje te entuzjastyczne plany, ale są pewne jaskółki, których warto nie lekceważyć. W poprzednią niedzielę w programie Lwowska Fala Polskiego Radia Katowice, prowadzonym przez panią Danutę Skalską, zaistniał „Garwolak we Lwowie” w bardzo sympatycznym kontekście. Jest to audycja słuchana chętnie w środowiskach polonijnych. Pan Marian Pyrek wysłał promujące przedstawianie teksty do środowisk w Australii, Kanadzie i USA. W grudniu YCHTIS wyrusza na występy do Stuttgartu, a pan Habela w styczniu do Nowego Jorku. Na ile te kontakty będą owocne dla „Garwolaka” – czas pokaże. Są również pewne pomysły co do Warszawy i innych miejsc w Polsce, ale w fazie mocno wstępnej, więc nie zapeszajmy…
JD: Możemy się spodziewać nowych wspólnych projektów?
AŻ: Trudno w tej chwili powiedzieć cokolwiek wiążącego. Jeśli pojawi się pomysł wart realizacji – na pewno go podejmiemy, bo chęci są ze wszystkich stron. Co prawda gorzej może być z możliwościami. Zwłaszcza czasowymi. No i finansowymi, bo im odważniejsze projekty, tym większe wyzwania finansowe. Do tej pory funkcjonowaliśmy na zasadzie mecenatu i użycia środków własnych. Ostatnie przedstawienie wsparło finansowo zarówno Miasto jak i Powiat Garwolin, zawsze niezbędnej pomocy udziela CSiK, z czerwcowej zbiórki publicznej dołożyliśmy do sfinansowania naszej wyjazdowej próby. Za wszelką pomoc jesteśmy ogromnie wdzięczni, bo najtrudniej jest rezygnować z rzeczy potencjalnie ważnych jedynie z powodu braku środków. Dlatego marzą nam się hojni darczyńcy i powrót do czasów mecenasów sztuki. Tylko jak tu o tym marzyć w czasach kryzysu…
JD: Czy zastanawiała się Pani kiedyś na fenomenem „Od Czapy”? Rzadko się zdarza, żeby sala widowiskowa garwolińskiego Domu Kultury była wypełniona po brzegi, a na wszystkich waszych spektaklach trudno było o miejsce siedzące.
AŻ: Może trochę trafiamy w zapotrzebowanie i gusta? Wiadomo, że zawsze jest trochę potknięć i wpadek, ale jest też świeżość i entuzjazm. Mój kolega, który słyszał nas tylko w Internecie, a nie widział stwierdził, że to się czuje. Taką pełną, żywą, radosną młodość, która potrafi być dojrzała i poważna kiedy trzeba. A ponieważ repertuar dobierają starsi, a młodsi odkrywają urok tych staroci i odświeżają je nadając swoje młodzieńcze piętno, to adresatami mogą być i młodzi, i starsi, i dzieci. Całe rodziny. Tak naprawdę, to mam niezwykle dobre doświadczenia, jeśli chodzi o odpowiedzialność i zaangażowanie młodzieży, z którą pracuję. Oni są bardziej odpowiedzialni i zorganizowani ode mnie, dlatego chyba jeszcze funkcjonujemy!
JD: I na koniec tak bardzo prywatnie. Ma Pani jakiś sposób na rozciąganie doby? Dom z liczną rodzinką, praca w kilku miejscach, a mimo to ma znajduje Pani czas i przede wszystkim siły na realizowanie pasji.
AŻ: Tak naprawdę to nie znajduję. Zaniedbuję wszystko po trochu i bardzo mnie to frustruje. Ale staram się wybierać to, co ważne. Na razie „Od Czapy” mieści się w puli…
JD. Bardzo dziękuję za rozmowę. Dwulatkowi gratuluję i życzę coraz większych sukcesów.
„Garwolak we Lwowie”
Spektakl powstał przy współpracy z zespołem wokalno-tanecznym „Ychtis” oraz z aktorem scen krakowskich Wojciechem Habelą. Początki zespołu Ychtis to połowa lat 90. Kiedy Barbara Pelka zakładała scholę dziecięcą, nie przypuszczała zapewne, że dziewczynki osiągną tak wielkie sukcesy. W 2000 roku zespół przyjmuje nazwę „Ychtis”. Od tego czasu ważnym elementem ich twórczości staje się poezja ks. Jana Twardowskiego. Zespół koncertuje na całym świecie, uczestniczy w wielu projektach muzycznych. To laureat wielu festiwali, który na swoim koncie ma dziewięć nagranych płyt. W Garwolinie dziewczynki bardzo szybko zyskały sympatię publiczności. W każdym kolejnym utworze zachwycały nie tylko śpiewem, lecz także tańcem i grą aktorską. Wojciech Habela, aktor i muzyk, potomek rodziny lwowskiej. Jest autorem i wykonawcą recitalu „Lwowskie krajobrazy serdeczne”, opartego na piosenkach i wierszach o Lwowie. W spektaklu „Garwolak we Lwowie” zadbał przede wszystkim o słowo. Pełniąc role narratora, wzruszał i bawił, opowiadając o historii i kulturze Lwowa. Teatr „Od Czapy” jest już specjalistą od zabierania widzów w niecodzienne podróże. Tak było i tym razem. Dzięki naszym rodzimym aktorom i ich gościom Lwów można było zobaczyć, usłyszeć i poczuć.
Poniżej prezentujemy galerię zdjęć pochodzących z archiwum Teatru Muzycznego "Od Czapy" oraz zespołu "Ychtis".
Komentarze (0)