Księdza Jerzego poznałam dużo wcześniej, zanim stał się duszpasterzem w naszej parafii. Już wtedy zauważyłam, że to ciepły, życzliwy, gorliwy pełen humoru kapłan. I nie pomyliłam się. Od pierwszych dni posługi w naszej, a swojej pierwszej parafii oddawał jej całe serce, często zapominając o sobie. Śmiałam się, że jeszcze się ksiądz dobrze nie rozpakował, a już działa. To jak wiele zrobił widać gołym okiem. Nadał nowy wygląd świątyni, wokół rozkwitły róże, ale przede wszystkim sprawił, że w kościele zaczęły się zapełniać ławki nie tylko podczas niedzielnej Mszy Świętej, ale na nabożeństwach w tygodniu.
Często powtarzał: „Ja nikogo nie będę zmuszał ani namawiał”, a jednak wszyscy przychodzili. To jego postawa, skromność, poczucie humoru i pełne wymowy homilie sprawiły, że przyciągał ludzi jak magnes. Wokół niego pojawiła się spora grupa ministrantów. Nieraz księża przybywający do nas na rekolekcje dziwili się, że jest ich tak dużo. Uczył nas jedności, współpracy. Wystarczyło, że poprosił do jakiejś pracy, a zjawiała się grupa ludzi, która wiedziała co ma robić. W trudnych sytuacjach powiadał: ‘’Alleluja i do przodu’’. Był bardzo dumny ze swoich parafian. Pamiętam jak po jednej z agap ruszył ramionami – jak to często robił gdy był zadowolony - i powiedział: ,,Ja wiedziałem, że mam wokół siebie wspaniałych ludzi”. To było jego odbicie. Powracało to co ksiądz Jerzy dawał nam.
@@@
Człowiek o wielkim sercu
Ks. Jerzy zawsze troszczył się o drugiego człowieka, nigdy nie były mu obojętne problemy parafian. Starał się pomagać jak tylko potrafił, finansowo, ale przede wszystkim duchowo. Nie raz słyszałam od ludzi słowa, że będąc z kolędą zanim przyjął ofiarę zapytał: ,,Czy macie za co kupić lekarstwa dla dzieci, bo są chore?”. O modlitwę nie trzeba było prosić, modlił się za nas nieustannie. Pomagał każdemu kto potrzebował pomocy. Sama osobiście otrzymałam ogromne wsparcie po wypadku męża. To był dla mnie ciężki czas, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Ksiądz zawsze podtrzymywał mnie na duchu mówiąc: ,,Modlimy się, będzie dobrze”. To dzięki tej gorliwie zanoszonej modlitwie miałam siłę do pokonywania trudów związanych z nieszczęściem, które spadło na moje barki. Ksiądz Jerzy martwił się o wszystkich, często zapominając o sobie. To był człowiek, który nie lubił użalać się nad sobą. Za każdym razem gdy zapytałam: ,,A ksiądz jak się czuje?” - odpowiadał:,,Noo…damy radę”. I tyle w tym temacie.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć słowa zespołu Perfect: ,,Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść, niepokonanym”. Ksiądz Jerzy z ziemskiej sceny już zszedł- ale nie z naszych serc, pozostawiając smutek i pustkę. Ufam, że Jego scena jest w Domu Pana, gdzie śpiewa wraz z Chórem Anielskim, tak jak śpiewał nam na festynie u Adasia: ,,Nic naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości”. Tej miłości do Pana Boga i bliźniego uczył nas przez całe 11 lat posługi w marianowskiej parafii. Swoim przykładem pokazywał, że nikt z nas nie żyje dla siebie.
Ktoś kiedyś powiedział: ‘’Czas leczy rany - a ja sądzę, że pozwala nam się do nich przyzwyczaić. Bo zawsze zdarzy się coś, że ta rana się otworzy na nowo. Może to być jakieś zdarzenie lub wspomnienie. Tak będzie i tu, ilekroć stanę nad grobem księdza Jerzego.
Księże Jurku, dziękujemy i czuwaj nad nami, nad naszą parafią.
Anna Ostanek
reklama
Komentarze (0)