Cała ówczesna warszawka odreagowywała zawieruchę wojenną w lokalach gdzie nasz bohater był stałym bywalcem.
Pan Heniek nie raz w naszej kawiarni "Kolorowej", do której ja zacząłem chodzić od 1960 roku, wyliczał przed kolegami i w obecności zawstydzonej kelnerki gdzie go nosiło po Warszawie: Polonia, Bristol, Europejski, Grand, Kameralna. A tu nie wiedzą w jakim kieliszku podaje się koniak. Słuchałem tego siorbiąc z kolegami przy stoliku obok małą kawę za 2,40 zł i przegryzając ciastkiem tortowym za 2,20 zł.
Wysoki brunet o falujących włosach i urodzie amanta filmowego. Zawsze elegancko ubrany. Lśniące pantofle i odprasowane spodnie. I te jego powroty z Warszawy. Dwiema taksówkami, kiedy wsiadając zawadził kapeluszem, więc w drugiej jechał kapelusz. A było też że trzema, bo fantazja pana Heńka kazała mu zabrać z ulicy czteroosobową orkiestrę włącznie z kontrabasem. I w takiej asyście gnał 60 km do Garwolina. Chodził spacerkiem po mieście, przystawał ze znajomymi, a kapela przygrywała ku uciesze przechodniów.
Spacery odbywały się na trasie "Murowana", "Drewniana" i "Kolorowa". Dwie pierwsze to restauracje PSS. W pierwszej były na stołach nawet obrusy. A drugiej, "mordowni" która mieściła się w drewnianej budce, zamiast podłogi był bruk. Tak, tak. "Kocimi łbami" były wybrukowane wszystkie pomieszczenia. Nikomu to nie przeszkadzało. Klienteli nie brakowało, bo jedzenie było smaczne. A i atmosfera swojska. Pito przy stolikach, przy bufecie na stojaka, siedząc na stojących obok drewnianych beczkach na piwo. Nasz fundator bawił towarzystwo opowiadaniami o swych eskapadach. Kapela w przerwach przygrywała albo popijała przy stoliku obok. Po jakimś czasie zmiana lokalu i od nowa.
Działalność kulturowa i artystyczna
Pan Heniek gest miał szeroki więc i znajomości rozliczne. Pierwszych artystów do nowo otwartego w 1954 roku Powiatowego Domu Kultury na występy z okazji różnych świąt państwowych jak 1 maja, 22 lipca czy rocznica rewolucji angażował pan Heniek. Był nawet zatrudniony na etacie jako impresario. Jednak różnorodne zainteresowania nie pozwoliły mu na długie piastowanie tego stanowiska. Prócz talentów organizacyjnych przejawiał też i artystyczne. Śpiewał w parafialnym chórze pięknym barytonem. W zespole artystycznym w Powiatowym Domu Kultury występował jako solista. Pamiętam go na scenie opartego prawą dłonią o fortepian, przy którym mój stryj Roman akompaniował mu do pieśni Moniuszki. Grał również w tetrze amatorskim.
Jego styl życia budził liczne kontrowersje. Najbardziej dręczyło pospolitych zawistników jak to się dzieje, że nie pracując na etacie prowadzi takie życie. Ciekawiło wszystkich, gdzie co jakiś czas znikał na kilka dni, czasem na tydzień i znów się pojawiał jak zawsze elegancki garnitur, biała koszula, krawat. Krążyły złe, krzywdzące, niesprawdzone plotki o jego profesji. A prawda była prozaiczna.
Pan Heniek był krawcem
Kiedy zacząłem jeździć do Warszawy z kolegami po modne ciuchy na Bazar Różyckiego, a później do Śródmieścia na filmy zapamiętałem w Alejach Jerozolimskich w okolicach hotelu "Polonia" duży szyld "Krawiec Zaremba". Firma szyła garnitury dla oficjeli z rządu, dyplomatów i dla bardziej majętnych obywateli. Jakie tam obowiązywały ceny przekonałem się osobiście. W 1967 r. zaszedłem wiosną i zapytałem o termin uszycia garnituru i cenę. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Pan Heniek był krawcem, znakomitym krojczym. I tam jeździł by ciężko pracować na swoje fantazje. Ot i cała tajemnica. A ksywkę "Żywioł" odziedziczył po ojcu, jak prawie wszyscy Garwolacy.
Z opowieści rodzinnych wiem, że kiedy rodzice Heńka byli jeszcze młodzi, podczas biesiady weselnej matka naszego bohatera zaśpiewała taki tekst: "W pierwszym żywiole Maniuś musi być, bo bez Maniusia ja nie mogę żyć". I od tamtej pory pan Marian został "Żywiołem" a po nim syn.
Heniek miał tylko jednego antagonistę w Garwolinie. Swojego imiennika "Słoninę". Ale to już temat na inne opowiadanie.
@@@
Zdjęcie: archiwum prywatne
reklama
Komentarze (0)