reklama

TSA: "To bardzo dobrze, że ludzie mają wybór, czego będą słuchać" (wywiad)

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

TSA: "To bardzo dobrze, że ludzie mają wybór, czego będą słuchać" (wywiad) - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z GarwolinaNa dwa dni przed koncertem TSA w Garwolinie "Kurier Garwoliński" pyta Marka Piekarczyka, wokalistę legendarnego zespołu heavy metalowego, o wspomnienia z Garwolina, o przeszłość TSA i o to, jaka w jego oczach jest dzisiejsza publiczność.
reklama

Kurier Garwoliński: Zanim zapytam o teraźniejszość, chciałabym wrócić do przeszłości. Cofnijmy się o 33 lata. Do początków TSA. Nie wiedzieliście wtedy, że dziś będą o Was mówić "legenda polskiego heavy metalu". Mógłbyś zdradzić, jakim trzeba być człowiekiem, jakie wyznawać wartości, jaki mieć plan, by młodemu zespołowi udało się to, co udało się Wam?
 
Marek Piekarczyk:
Najważniejsze jest wiedzieć dokładnie, po co się wychodzi na scenę i dlaczego wybrało się taki sposób na życie. Myślę też, że wierność sobie, swoim ideałom i marzeniom oraz ciężka praca w dążeniu do swojego celu to podstawowe warunki do osiągnięcia trwałego sukcesu. Klęski też trzeba umieć obracać na swoją korzyść, wyciągać kreatywne wnioski i znaleźć w nich wskazówki do dalszej drogi.
 

K.G.: Historia TSA przypomina mi nieco historię Pink Floyd. Oba zespoły rozpadają się przez wewnętrzne konflikty. Z tym, że Wy wróciliście do wspólnego grania, Gilmour z Watersem - nie. Jesteście przykładem na to, że w zespołach, które stają się legendą, nie dzieje się aż tak źle, by nie móc znów stanąć obok siebie...
 
M.P.: To prawda. Nas łączy muzyka, którą wspólnie stworzyliśmy i ciągle gramy. Jesteśmy jednym z niewielu na świecie zespołów, który może grać po latach w pierwszym składzie personalnym. Poza sceną wiele nas często dzieli, ale na scenie to wszystko znika. Myślę, że głównym powodem tego, że Gilmour z Watersem nie mogą się spotkać razem na scenie, są ogromne pieniądze, które wchodzą tam w grę. Nam ten problem nie zagraża...
@@@
K.G.: Czy Wam, jako zespołowi o pokaźnym bagażu doświadczeń, zdarza się współpracować z młodymi zespołami, które dopiero zaczynają swoją przygodę na scenie polskiego rocka czy metalu?
 
M.P.: Często zdarza się, że debiutujące lub nieco mniej znane zespoły otwierają nasze koncerty. Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli to ma im pomóc, to dlaczego nie? Często jednak nie mamy wpływu na to, kto ma grać przed nami, bo decyduje o tym organizator koncertu. Mamy bardzo dużo takich propozycji, ale na wielu koncertach nie ma warunków na to, żeby zmieścić klika zespołów na scenie albo ramy czasowe lub programowe na to nie pozwalają.
 
K.G.: 17 czerwca zagracie przed garwolińską publicznością, ale nie jest to Wasz pierwszy występ w tym mieście. Jak wspominasz koncert w Cafe Klimaty?
 
M.P.: Ostatni koncert, jaki zagraliśmy u Was, odbył się 2 grudnia 2010 roku właśnie w klubie Cafe Klimaty. Było skromnie scenicznie i trochę ciasno, ale publiczność i atmosfera koncertu bardzo gorąca.

K.G.: Czy zauważyłeś różnicę między dzisiejszą publicznością a tą sprzed kilku czy kilkunastu lat?
 
M.P.: Nie ma wielkiej różnicy poza tym, że teraz publiczność ma większy wybór. To bardzo dobrze, że ludzie mają możliwość wyboru tego, czego będą słuchać. W tym całym bogactwie zjawisk na scenie muzycznej, jakie teraz jest, cieszy nas fakt, że ludzie wciąż przychodzą na koncerty TSA.
 
K.G.: Zagracie w Garwolinie i co dalej? Jakie macie plany dotyczące TSA?

M.P.: Jest takie powiedzenie: "Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach" ...

K.G.: Do zobaczenia i usłyszenia w Garwolinie.

M.P.: Do zobaczenia.


Zdjęcie: Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

reklama
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
logo