reklama

Piotr Strzeżysz: W drodze, cz. I

Opublikowano:
Autor:

Piotr Strzeżysz: W drodze, cz. I - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z GarwolinaW listopadzie nakładem wydawnictwa Bezdroża ukazała się książka "Powidoki" Piotra Strzeżysza. Pochodzący z naszego powiatu podróżnik przemierzył rowerem Polskę, Islandię, Anglię, Indie, Kanadę i USA. Teraz zwiedza Peru. Z nami podzielił się wspomnieniami z Nikaragui.
reklama

Część I

Pan Ernesto ma osiemdziesiąt lat i jest rzeźbiarzem. Rzeźbi głównie meble, choć czasami, na życzenie, tworzy również figurki świętych. Jeśli ma dobry miesiąc, zarobi sto dolarów, jeśli ma słaby, nie zarobi nic. Jak mówi, sto dolarów w Nikaragui w zupełności wystarczy, aby w miarę normalnie żyć, kupić coś do zjedzenia, nowe narzędzia, a i na piwo zostanie. Pan Ernesto nie płaci podatków, mieszka w domu, który sam wybudował. Dom postawił na działce, którą, w dowodzie uznania, otrzymał od państwa za udział w rewolucji. Jedyna opłata, jaką musi ponosić, to uiszczany raz do roku czynsz za ziemię w wysokości siedmiu nikaraguańskich cordobas (co stanowi równowartość jednego złotego).

Działka wraz z domem warta jest teraz dwieście tysięcy cordobas, czyli jakieś dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Dom jest wielki, piętrowy, prawie cały z drewna, ma elektryczność, dach nie przecieka, ogród jest duży, biegają po nim kury, koty i psy. (...) Pan Ernesto mówi, że klimat się zmienia i choć teraz jest zima i pora deszczowa, to pada tyle, co kot napłakał. Studnię trzeba ciągle pogłębiać, bo wysycha. (...)


Nikaragua była szóstym krajem (po USA, Meksyku, Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie), przez który przejeżdżałem podczas obecnej podróży, rozpoczętej siedem miesięcy temu w Portland, w Stanach Zjednoczonych. Po prawie siedemnastu tysiącach kilometrów drogi, znajduję się w Peru, kierując się na południe, w stronę stolicy Boliwii, La Paz. Być może tam zakończę podróż, bowiem od Meksyku ciągnie się za mną zapalenie zatok, które bezskutecznie próbowałem zaleczyć antybiotykami (...) i ziołami lokalnych znachorów. Jednym z ciekawszych specyfików, które zażywałem, była roślina, znana w Kolumbii jako trukwa pokrywkowata (Luffa operculata). Według kolumbijskiej szamanki, trukwa miała czynić cuda. Niestety, roślina nie zadziałała, ale mogło to być również efektem tego, że mocno przedawkowałem zaleconą dawkę.(...)

@@@

Podczas swojej podróży rzadko przejeżdżam przez duże miasta, zazwyczaj staram się je omijać, nocując w namiocie albo u przygodnie spotkanych osób, akurat tam, gdzie zastanie mnie wieczór, jak choćby kilka dni temu w chacie, którą zauważyłem jedynie dzięki tlącym się w oknie, nikłym światle naftowej lampy. Podjechałem bliżej. Hałas najwyraźniej zdradził moją obecność, bowiem ledwo oparłem rower o ścianę, drzwi otworzyły się i żeński głos zapytał, czego szukam.

Odpowiedziałem, że noclegu, w kilku zdaniach dodając, skąd jestem i co tutaj robię i za chwilę siedziałem przy stole w towarzystwie kobiety i leżącego na szerokiej ławie, owiniętego w koce pana Lee, a dokładniej pana Mistera Vargasa Lee. Mężczyzna leżał na wznak, trzymając na głowie coś przypominającego kompres, a z jego półotwartych ust wystawał wielki, złoty ząb, który w żółtawym świetle wypełniającym pokój, sam wydawał się świecić, niczym księżyc w pełni.



- Przewiało go – odpowiedziała za Mistera Lee, jego żona, kiedy zapytałem, czy coś stało mu się w głowę. - Mówiłam, żeby nie jeździł bez czapki – dodała, a kiedy jeszcze usłyszałem, że i nerki mu przewiało, to już zupełnie w głosie kobiety i tonie jej głosu rozpoznałem własną babcię, która od dzieciństwa krzyczała za mną w progu, kiedy wybiegałem na zewnątrz w wietrzne dni: "Załóż czapkę, bo głowę przewieje!"

Mówię, że również i mnie, nie bardzo służy tutejszy klimat, na co Mister Lee stęknął, otworzył usta, ale zanim wybrzmiały pierwsze słowa, miałem wrażenie, że ząb się powiększył, nabrzmiał i że w ogóle zaraz za moment wypadnie ze szczęki, by z brzdękiem upadającej monety zniknąć gdzieś pod ciemną ławą.

- Wiatr tutaj podły, ale w mieście jeszcze gorzej
– strasznie sepleniąc, powiedział Mister Lee i nienaturalnie rozszerzając usta, skrzywił się z niesmakiem. - Jak dojedziesz do Limy, to sam zobaczysz, tam też wieje, a do tego jest bardzo wilgotno. Wilgoć jeszcze gorsza niż wiatr – co powiedziawszy, stęknął raz jeszcze i odwrócił się na drugi bok, dodając jeszcze cicho, że rano nie będzie mu się chciało wstawać, puta madre.




Zdjęcia: Piotr Strzeżysz
www.onthebike.pl

reklama
reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
logo