Czyża do Słonima bo to było już inne państwo ani ciocia i wujek co mieszkali w Londynie nie mogli do Polski przyjechać przez następne trzydzieści lat. Znałem ich więc tylko ze zdjęć. Dziadka nigdy nie zobaczyłem bo umarł po tamtej stronie "nieprzekraczalnej" granicy w 1952 roku - a do Słonima to z Siedlec było tylko około 260 kilometrów. Brata ciotecznego, mojego rówieśnika - tego co urodził się w Londynie to dopiero dwa lata temu zobaczyłem - przyjechał po raz pierwszy do Polski. Piękną
polszczyzną mówi a był w Polsce pierwszy raz.
Jak Stalin umarł to nawet w Siedlcach oddano salut armatni - chyba dlatego żeby wszyscy wiedzieli co jeszcze nie wiedzieli. Chyba jednak wszyscy wiedzieli tylko cieszyć się nie można było głośno a tyle planów ten człowiek miał. Europę chciał wyzwalać i chyba dlatego szkolono młodzież aby byli skoczkami spadochronowymi.
Na tej naszej ulicy zaraz za Technikum, naprzeciw młyna który później był przebudowany na fabrykę zabawek był basen. Odkryty, duży i ogrodzony. Któregoś dnia przywieziono jakieś dziwne rusztowania nie rusztowania i złożono je przy ogrodzeniu basenu - to miała być wieża spadochronowa.
I to była wieża spadochronowa, metalowa wieża z takim ramieniem na jej szczycie do którego przymocowana była linka i czasza spadochronu. Dzieciaki ze szkoły co to była na ulicy Szkolnej przy kierkucie musiały w ramach zajęć lekcyjnych skakać z tej wieży.
Ta czasza spadochronu to była taka nieduża i to nie ona spowalniała spadanie przywiązanych na takich specjalnych szelkach wystraszonych dzieciaków tylko specjalny mechanizm który hamował linę. Dzieciaki były w różnym wieku i jedne ważyły dużo więcej niż inne. To ten mechanizm od spadania powinien regulować odpowiednio do wagi. Czy o tym wiedzieli instruktorzy od tych skoków? Może i wiedzieli ale tak na początku coraz to ktoś spadł zbyt szybko albo dyndał na sznurze i nie mógł ani spaść ani wrócić na galeryjkę z której go wyrzucono. Chyba automat regulujący szybkość opadania nie zawsze dobrze działał.
Dobrze, że tylko na ćwiczeniach się skończyło i nie wyzwalaliśmy Europy tylko Europa nas.
Po wielu latach pojechałem do Siedlec. Poszedłem na tą "naszą" ulicę, wszedłem na "nasze" podwórko - ktoś zapytał: "Pan do kogo?"
"Ja tu jako dziecko mieszkałem"
"A jak nazwisko?"
Przedstawiłem się i usłyszałem:
"Tu nikt taki nie mieszkał"
Poszedłem w kierunku basenu. Dokładnie w tym samym miejscu co przed laty leżała konstrukcja wieży spadochronowej - tym razem miała pojechać na złom. I drzewa – topole - co były młode jak tam mieszkaliśmy już były ścięte. Tylko bardzo grube pieńki po topolach pozostały - i moja pamięć o nich.
Dom w Siedlcach ulica 10 lutego – na tym balkonie myłem ręce aby były złote
SJS
Dom w Siedlcach ulica 10 lutego – na tym balkonie myłem ręce aby były złote
SJS
reklama
Komentarze (0)