Jeszcze do połowy XX wieku złowrogi ogień stanowił wielkie zagrożenie dla ludności miast i wsi. Co jakiś czas, w regionie gruchnęła wiadomość o strawieniu przez płomienie którejś z bliżej lub dalej oddalonych miejscowości. Na powyższy stan rzeczy wpływała w największym stopniu drewniana zabudowa, najczęściej kryta strzechą, która była dominująca w ludzkich osadach. Niekorzystnymi zjawiskami w ww. materii były także znaczne skupienie domostw wokół siebie, niedostateczny poziom zabezpieczeń przeciwogniowych oraz słaby stan rozwoju i zaopatrzenia służby przeciwpożarowej.
Pożar, jaki wybuchł w 1880 r. w Żelechowie, nawet w odniesieniu do XIX-wiecznych żywiołów nawiedzających miasta i wsie, był niezwykle niszczycielski. W czasie pożogi większość zabudowy miasteczka strawił ogień. Pochłonął on dzielnicę południową, w znakomitej większości zamieszkałej przez Żydów. Pożar siał spustoszenie w okolicach ulic Kębłowskiej (dzisiaj Chłopickiego), Wołowej (obecnie Ludwika Pudły), Księżej i Zadybskiej (Romualda Traugutta). Żywioł pochłonął 150-letnią drewnianą synagogę.
Żelechów, w stosunku do poniesionych strat, został stosunkowo szybko odbudowany – nie wszystkie ówczesne osady miały takie szczęście. W latach 1889-1894 przeprowadzono rozbudowę miejscowego kościoła parafialnego. W okresie od 1885 do 1900 r. wybudowano w miejscowości murowaną synagogę – Żydzi w mieście stanowili wówczas większość.
Wielkość pożaru, jaki nawiedził Żelechów, odbiła się szerokim echem w całym regionie. O żywiole w obszernym artykule informował na swoich łamach "Kurjer Warszawski". Był on gazetą codzienną wydawaną w stolicy w latach 1821-1939. Redakcja sympatyzowała ze Stronnictwem Chrześcijańsko-Narodowym. Czasopismo w dobie dwudziestolecia międzywojennego stanowiło poczytny periodyk pośród urzędników państwowych, a także warszawskiej bohemy.
FRAGMENTY ARTYKUŁU O POŻARZE ŻELECHOWA – NUMER 155. "KURJERA WARSZAWSKIEGO" Z CZWARTKU 15 LIPCA 1880 ROKU
"Pożar Żelechowa jest nawet, jak dotąd, najznaczniejszym ze wszystkich"
- "Onegdaj nad wieczorem doszła nas wieść o spaleniu się miasta Żelechowa, położonego w powiecie garwolińskim, gubernji siedleckiej.
W łaskawie nadesłanem nam piśmie rozpacznym głosem wołano o pomoc dla nieszczęśliwych pogorzelców.
I rzeczywiście – ze względu na cyfrę szkód i liczbę ofiar klęską dotkniętych, pożar Żelechowa jest nawet, jak dotąd, najznaczniejszym ze wszystkich.
Dlatego też w celu przeświadczenia się o właściwym stanie rzeczy pośpieszyliśmy natychmiast na miejsce – i oto jakie udało się nam zebrać o strasznej klęsce szczegóły".
"Dom kupił się tu do domu i wskutek tego właśnie ogień tak szybko zrządził olbrzymie zniszczenie..."
- "Ażeby dać pojęcie o rozmiarze klęski, dość przytoczyć kilka cyfr, o ile można z urzędowego źródła zaczerpniętych.
Miasto Żelechów liczy 360 domów i przeszło siedem tysięcy ludności.
Z tego w ciągu czterech godzin spłonęło do szczętu 200 domów, mieszczących do 1000 rodzin, czyli przeszło 4000 ludności.
Straty, o ile dotychczas obliczyć można, wynoszą 300 tysięcy rubli.
Jak widać ztąd, w perzynę obróconą została większa połowa miasta.
Zgorzała dzielnica południowa, zamieszkała wyłącznie prawie przez starozakonnych (wyznawcy religii mojżeszowej – przyp. red.), niezmiernie zacieśniona.
Dom kupił się tu do domu i wskutek tego właśnie ogień tak szybko zrządził olbrzymie zniszczenie....
Płomień wybuchnął w niedzielę, około godziny jedenastej wieczorem, w domu jednego z zamożniejszych mieszkańców Hilla Szałasa, przy ulicy Kembłowskiej".
"Brakło wody, bo studnie miejscowe w kwadrans się wysuszyły"
- "Ogień znalazł wyborną karm` w drewnianym wysuszonym wskutek żarów materjale budowlanym i począł, pomimo że wiał niezbyt silny wiatr południowo-wschodni, trawić z niezmierną szybkością wszystko, co spotkał na drodze.
Płomień przerzucał się na drugą stronę ulic i obejmował całe szeregi zbitych domów.
Energiczny ratunek, prowadzony pod kierunkiem miejscowego burmistrza p. Dobrzyńskiego, i czasowo przebywającego w mieście budowniczego powiatowego p. Noskowa, nie wiele mógł poradzić.
Brakło wody, bo studnie miejscowe w kwadrans się wysuszyły – brakło rąk, bo izraelici prawie zupełnie walczyć z pożarem nie chcieli, zajmując się snadniej wynoszeniem własnych tylko ruchomości – brakło wreszcie narzędzi, haków, siekier i.t.p., a dwie sikawki miejscowe i kilka beczek nie były ani w drobnej części dostateczne.
Płomienie tymczasem szalały...
Garstka wyłącznie chrześcijańskich mieszkańców, która walczyła z pożarem, próżno usiłowała odciąć płomieniom komunikację z resztą miasta".
"Do stłumienia pożaru przyczyniła się przybyła z Trąbek straż ogniowa z sikawką"
- "Zanim, odstąpiwszy ogniowi na pastwę kilku zabudowań, zdołano zerwać dach z piątego lub szóstego domu, już płomienie były tuż – i niweczyły wszelkie usiłowania...
Pożar było widać bardzo daleko, bo o mil kilka.
Sobolew, Garwolin i okoliczne wioski były zaalarmowane olbrzymią łuną...
W walce z ogniem spłonęły olbrzymie sikawki i kilka beczek, wielu z ratujących odniosło mniej lub więcej znaczne uszkodzenia, a jeden nawet zabił się na miejscu, spadłszy z dość wysokiego dachu na głowę...
W rezultacie ogień zniszczył całą dzielnicę i doszedł aż do granicy miasta, z drugiej zaś strony zdołano go wreszcie opanować, dzięki tej tylko okoliczności, iż znajdowało się tu kilka murowanych budynków, których płomienie nie tak łatwo się imały.
W ten sposób ocalał duży piętrowy murowany bazar ze sklepami, kościół i inne znaczniejsze zabudowania.
Do stłumienia pożaru przyczyniła się sporo przybyła nad ranem aż z fabryki szkła Trąbek (o kilka mil odległych) tamtejsza straż ogniowa z sikawką, pod przewodnictwem p. Hordliczki.
O godzinie trzeciej rano pożar był już skończony.
Ludna przed chwilą, cztery tysiące ludności licząca część miasta, przedstawiała obszerne pole zgliszczów...".
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.