Garwolińskim, opowiada Jarosław Wyglądała.
Kurier Garwoliński: Od czego rozpoczynał Pan swoją działalność?
Jarosław Wyglądała: Nie był to od razu pomysł na tego typu działalność. To były lata 80., dokładnie 1987 rok, głęboka komuna, o działalności gospodarczej mało kto myślał. Pracowałem w tym czasie w Poznaniu, krótki, sześciomiesięczny epizod, który uświadomił mi, że muszę rozkręcić coś własnego. Zakupiłem Stara izotermę i świadczyłem usługi w GS Górzno, GS Garwolin. W tym czasie, kiedy towary były mocno deficytowe, zaopatrywałem sklepy w tak zwane dobra ogólne, czyli elektronikę, ubrania itp. Później, w latach 90. nastąpiły przemiany, transport zaczął być niedochodowy, GS-y upadały. Pojawił się kolejny pomysł, sklepy spożywcze. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Do roku 1994 miałem udziały w dwóch sklepach, później z bratem wybudowałem hurtownię, Janpol, która istnieje do dziś.
KG: A działalność komunalna?
JW: Działalność komunalna była bardzo przypadkowa. W tamtym czasie trochę jeździłem zagranicę i obserwowałem jak to się tam odbywa. W Polsce zaczynało być już głośno o segregacji i gospodarce odpadami. Któregoś dnia, pojechałem jak zwykle, po mięso do Łukowa, a wróciłem samochodem asenizacyjnym marki Tatra. Był przetarg, więc zakupiłem (śmiech). Bez większego perspektywicznego działania, kupiłem z myślą odsprzedania, ale okazało się, że na rynku jest tak duże zapotrzebowanie na tego typu usługi, że samochód szybko zaczął na siebie zarabiać. Później okazało się, że pojawiło się mocne zapotrzebowanie na świadczenie usług asenizacyjnych i odbiór odpadów komunalnych. Kupiłem śmieciarkę Kamaz, którą, wraz z mechanikiem wyremontowaliśmy od podstaw. I tak się zaczęło. Decydujący czas to rok 1996, kiedy hurtownia bardzo dobrze się rozwijała, zresztą miałem i drugą hurtownię. Trzeba było zdecydować czy rozwijać firmę związaną z odpadami, czy zaprzestać tej działalności. Wtedy w Garwolinie podjęto próbę wprowadzenia segregacji śmieci. Pojawiły się różnego rodzaju pojemniki do selektywnego odbioru odpadów, które nie do końca się sprawdzały. Będąc w Holandii, zaobserwowałem jak to wygląda u nich. A rozwiązanie było najprostsze z możliwych: rozdać mieszkańcom worki foliowe na poszczególne frakcje z krótkim instruktażem. I tak też zrobiliśmy. Wtedy okazało się, że ludzie bardzo chętnie segregują śmieci, czyli sukces, bo dalej wszystko ruszyło lawinowo; Najpierw miasto, później ościenne gminy i umowy zarówno indywidualne, jak i z firmami.

KG: Jaki zasięg ma Ekolider obecnie?
JW: W swoim zasięgu mamy ponad dwadzieścia gmin. Obsługujemy około 300 tysięcy mieszkańców w województwie mazowieckim i lubelskim. Mam też filię w Międzyrzeczu Podlaskim.
KG: Ilu pracowników Pan zatrudnia?
JW: W tej chwili łącznie około 110 osób.
KG: Często zadaję to pytanie, ale zawsze ciekawią mnie odpowiedzi: Jak według Pana brzmi definicja sukcesu?
JW: Kiedyś dużo łatwiej było prowadzić działalność. Dawniej człowiek w nocy pomyślał, rano się budził i wprowadzał w życie. W tej chwili jest to niemożliwe, ponieważ żeby przejść przez gąszcz zezwoleń, pozwoleń, trzeba czasu. Ale nie wolno się zniechęcać. Sukces to nie odzwierciedlenie słomianego zapału. Tu trzeba przejść przez prawdziwy ogień i dążyć do celu. Mój znajomy ze Stanów Zjednoczonych powiedział kiedyś, że pierwsze pieniądze widzi się u nich po 15 latach. Ja śmiem twierdzić, że pierwsze pieniądze zobaczyłem po 10 latach. Zakładając własną działalność nie można od razu liczyć zysków, zawsze na początku są inwestycje. Zarobić złotówkę i wydać złotówkę, to nie jest problem.
Na sukces składa się cały splot wydarzeń: dużo szczęścia, trafionych decyzji. Bardzo ważnym czynnikiem na drodze do sukcesu są ludzie, którzy znają się na swojej pracy. Niech oni wszyscy będą mądrzejsi ode mnie, wtedy będzie mi się bardzo dobrze pracowało (śmiech). Kolejny istotny czynnik to wstrzelenie się w odpowiednią chwilę z odpowiednim pomysłem. Jeśli chce się tylko i wyłącznie skopiować pomysł na biznes, jest trudno, łatwiej się bronić, niż atakować. Oczywiście nie ma sukcesu bez ryzyka, inwestując coraz większe pieniądze, gdzieś tam z tyłu głowy jest taka niepewność, obawa.
KG: A marzenia?
JW: Muszę się przyznać, że drzemie we mnie dusza romantyka, dlatego podchodzę do pewnych rzeczy nieco inaczej, niż podpowiadałaby czysta kalkulacja. Ja lubię to co robię, nikt i nic nie jest w stanie zmusić mnie do pracy. Jeżeli czegoś nie lubię, nie będę tego robił. I szczerze powiedziawszy jeśli coś sobie zaplanuję, to właściwie zawsze się spełnia. Oczywiście nie wygląda to tak, że pomyślałem i za chwilę to mam. Może po roku, pięciu latach, dziesięciu, ale się spełni (śmiech). Jeśli się sukcesywnie do czegoś dąży, na pewno osiągnie się cel. Jestem święcie przekonany, że ktoś, kto ma ukierunkowane marzenia i będzie wytrwale dążył do celu, to nie ma siły, zawsze się uda.
KG: Czy z perspektywy czasu są jakieś decyzje, które by Pan zmienił?
JW: Główne, wiążące, raczej nie. Generalnie jestem zadowolony z kierunku, który obrałem. Tak jak wspominałem dziś o wiele trudniej prowadzić działalność, niż jeszcze dziesięć lat temu. Przepisy zmieniają się właściwie z miesiąca na miesiąc, ale ta dynamika zupełnie mi nie przeszkadza, przeciwnie lubię wyzwania. Nowe przepisy, nowe restrykcje – to wszystko nie jest w stanie mnie zniechęcić.
KG: Jak Pan się ustosunkowuje do tego co się w ostatnim czasie działo się w branży związanej z odpadami?
JW: Jeśli chodzi o pożary, śmiem twierdzić, że w 95% są to pożary przypadkowe, spowodowane przez czynniki niezależne. Oczywiście odkąd Chiny wstrzymały cały import, w Europie zostały odpady, z którymi nie wiadomo co zrobić. Niektórzy importowali te odpady i magazynowali, a jak to poleży pół roku, wytwarzają się gazy i wtedy dochodzi do pożaru. Często przyczyną pożaru jest czynnik ludzki. Miesiąc temu zadzwonił do mnie kierowca, z informacją, że zapaliła mu się śmieciarka, okazało się, że ktoś wyrzucił do pojemnika pól worka zapalniczek. Ludzie nie zdają sobie sprawy jakie to jest zagrożenie dla osób pracujących, przecież ktoś przy tym fizycznie musi pracować. Takich przypadków nieodpowiedniego postępowania z odpadami można mnożyć, na przykład butle gazowe, pojemniki z odpadami żrącym i łatwopalnymi.
@@@
KG: Wywóz i zagospodarowanie nieczystości – jak to wygląda w praktyce?
JW: Kiedyś wyglądało to mniej więcej tak, że śmieciarka zbierająca odpady wywoziła wszystko na wysypisko. I to była cała gospodarka. W tej chwili nie ma możliwości żeby odpady trafiały na składowisko. Obecnie odpad jest segregowany u źródła, a później w zakładzie. Posiadamy swoją sortownię, w której poszczególne frakcje są sortowane i oddawane do recyklerów. Natomiast zmieszane odpady komunalne idą do regionalnych instalacji odpadów, czyli do Siedlec albo Ostrołęki. Tam odpady poddawane są kolejnemu procesowi przetwarzania. To, co można jeszcze wybrać poddawana jest obróbce, reszta idzie na składowisko.
KG: Najtrudniejszy moment?
JW: To właśnie pożar w Międzyrzeczu Podlaskim, kiedy zwarcie instalacji spowodowało, że ponad 3 mln złotych poszły z dymem. Ale po tygodniu mazania się trzeba było wstać i wziąć się do pracy. Jak ja to mówię; patyk w zęby i do roboty (śmiech). Przy pomocy życzliwych ludzi i pracowników, daliśmy radę.
KG: Widzę na ścianie mnóstwo dyplomów, podziękowań.
JW: Staramy się wspierać wszystkie wartościowe inicjatywy, w miarę naszych możliwości oczywiście. Dzieci, to inwestowanie w przyszłość, dlatego zawsze chętnie je wspieramy. Gospodarkę selektywną rozpoczęliśmy właśnie od dzieci, w przedszkolach, szkołach, w których organizowaliśmy różne konkursy. Pierwszym był konkurs „Odzyskana przyroda”, później „Mały lider powiatowej ekologii”. W takich konkursach corocznie bierze udział około pięćdziesiąt placówek oświatowych. To była najlepsza edukacja, która przyniosła efekty. Okazało się, że dzieci potrafiły w domu pilnować rodziców, aby odpowiednio segregowali odpady, takie głosy docierały do mnie bardzo często. I to cieszy…
KG: Jakie są plany Jarosława Wyglądały jako prezesa firmy Ekolider?
JW: Rozwój i ciągłe dostosowywanie się do wymogów ustawodawcy. Staramy się odnawiać tabor, chcemy zmienić linię sortowniczą na bardziej zautomatyzowaną, zwiększającą wydajność i zmniejszającą uciążliwość. Każde udoskonalenie powoduje, że nam jest łatwiej, a ludziom przyjemniej się pracuje. W tej chwili jestem na etapie otwierania nowej gałęzi gospodarki odpadami. To jeszcze nie budowa, ale jestem w trakcie zbierania ofert na budowę dużego zakładu regranulacji plastików, czyli przetwarzania surowców wtórnych. Zakład będzie usytuowany w województwie lubelskim. Obecnie jestem po targach w Monachium i przed wyjazdem do Tajwanu, czeka mnie etap wyboru technologii i maszyn, zgodnie z zapotrzebowaniem rynku. Chińczycy nie chcą, to sami przetworzymy, zrobimy regranulat, a z niego doniczki czy wycieraczki do samochodu.

KG: Jakie są Pana marzenia?
JW: Chciałbym zwiedzić nowe, piękne zakątki świata. Dużo podróżuję i jest jeszcze parę miejsc, które chciałbym zobaczyć. Oprócz tego moje marzenia są proste, przyziemne; zdrowie i spokój, stabilizacja. Następnym etapem jest wdrażanie moich synów. Chciałbym to komuś przekazać i chociaż synowie mają inne spojrzenie na pewne sprawy, to przyjdzie czas, że oni przejmą firmę, taką mam nadzieję.