która należy do największej globalnej spółki świadczącej usługi marketingowe. W wywiadzie dla Kuriera Garwolińskiego, trochę w formie wspomnień o drodze, którą przebył, o swoich społecznych inicjatywach, firmie, rodzinie i największych marzeniach.
Kurier Garwoliński: Pochodzi Pan z Garwolina?
Waldemar Mrugała: W Garwolinie mieszkam 22 lata, od 1997 roku, ale tak naprawdę jestem rodowitym Ślązakiem z Opolszczyzny. Urodziłem się w Zielinie, koło Krapkowic, tam chodziłem do szkoły podstawowej i w Unii Krapkowice rozpocząłem moją przygodę z piłką nożną. Po ukończeniu liceum w Gogolinie, tam gdzie Karliczek chodził za Karolinką z flaszeczką wina (śmiech), w 1986 roku wyjechałem na studia ekonomiczne do Bułgarii.
KG: Skąd ten wybór?
WM: Bardzo prosta życiowa kalkulacja. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mam pięciu braci i siostrę, a kiedy ja zdawałem na studia zagraniczne, rodzice byli już na rentach inwalidzkich i nie chciałem obciążać budżetu domowego studiując w Polsce. Wtedy do liceum przesłano z MEN informator na temat studiów zagranicznych. Pożyczyłem go od pana dyrektora na weekend i po przeanalizowaniu wszystkiego pomyślałem, że Bułgaria jest ciekawą alternatywą. Pojechałem zatem do Warszawy, zdałem egzaminy, dostałem się na te studia, a dopiero potem pojawił się komentarz mojej mamy: „Gdzie ty synek chcesz jechać?”.
KG: Jak Pan wspomina pobyt w Bułgarii?
WM: Mimo, że był to skok na głęboką wodę, z dala od rodziny i znajomych, był to cudowny czas; tam poznałem kobietę mojego życia, moją żonę Dorotę, z którą w tym roku obchodziliśmy 30 lat bycia ze sobą. Poza tym poznanie nowego języka, nowych ludzi. Studiując pracowałem jako pilot wycieczek zagranicznych, które przyjeżdżały do Bułgarii, co również pozwalało mi na ciągły kontakt z ludźmi. Był to jeden z lepszych beztroskich okresów w moim życiu. Do dziś pielęgnuję kontakty, lubię ten kraj, ich jedzenie, kulturę, muzykę.
KG: Ale na Bułgarii się nie skończyło?
WM: Nie, w 1989 roku pojechałem do Niemiec, aby dorobić do stypendium. Po dwóch miesiącach pobytu podjąłem decyzję, że zostanę w Niemczech. Zrobiłem 9 miesięczny kurs języka, właściwie po polskim, moim drugim językiem jest niemiecki. Podjąłem tam studia na wydziale ekonomii i organizacji zarządzania. W międzyczasie, w 1991 roku, ożeniłem się, co spowodowało, że Garwolin stał się kolejnym punktem na mojej mapie. W Niemczech mieszkałem i pracowałem przez 8 lat. W 1996 roku założyłem wydawnictwo i wydawałem „Tygodnik Polski”, to była pierwsza polska gazeta wydawana w Niemczech. I tam pewnego dnia zgłosiła się do mnie firma, która umieściła ogłoszenie dotyczące pracy. Poszukiwała projekt managera do firmy w Polsce. Jako że moja żona i córka mieszkały już w Garwolinie, była to szansa żeby zaryzykować powrót do kraju i wykorzystać szansę pracy w firmie zagranicznej. Dlatego właśnie w 1997 roku przyjechałem do Polski. Po dwóch tygodniach okazało się, że moja szefowa zrezygnowała z pracy i automatycznie zostałem prezesem firmy, z siedzibą w Warszawie, po 11 latach nieobecności w kraju.
KG: Jak wyglądały początki firmy PMI Combera
WM: Kiedy zaczynałem rozkręcać tę firmę, zostałem ja i sekretarka. Po pierwszym tygodniu zdobyłem pierwsze zlecenie, sprzedawaliśmy umowy na telefony stacjonarne. Potem nawiązałem kontakt z firmami niemieckimi, dlatego pierwszy rok zakończyliśmy zyskiem, co było dużym sukcesem. Po pięciu latach rozwoju 50% udziałów firmy kupiła Combera z Monachium, potem kolejne udziały jeszcze inna, i na końcu okazało się, że Comberę w Niemczech kupili Amerykanie. Zatem aktualnie pracuję w amerykańskiej spółce, która ma 70 takich oddziałów na świecie.
KG: Więc jest to firma globalna?
WM: Tak, największa agencja marketingowa tego typu na świecie.

KG: Czym dokładnie się zajmujecie?
WM: My zajmujemy się wsparciem sprzedaży. Jesteśmy agencją marketingową i promocyjną, ale nie reklamową. Czyli nie tworzymy reklamy telewizyjnej, radiowej czy bilbordów, ale wykorzystujemy wszystkie narzędzia marketingowe, które pomagają wspierać sprzedaż. Oferujemy potencjalnym klientom stworzenie i wynajem zespołów sprzedażowych, w celu wsparcia sprzedaży produktów w punktach, które z różnych przyczyn nie mogą być obsłużone przez ich własne siły sprzedaży. Do zadań zespołów sprzedażowych należą m.in.: budowa dystrybucji numerycznej, sprzedaż produktów klienta, kontrola zamówień, optymalizacja ekspozycji produktów w sklepach, bezpośrednie przekazywanie zamówień wybranym hurtowniom, tworzenie i optymalizacja bazy sklepów, nawiązanie i utrzymanie profesjonalnych, bezpośrednich kontaktów z pracownikami i właścicielami punktów sprzedaży, realizacja i koordynacja zadań marketingowych klienta na poziomie sklepów. Zapewniamy kompleksowe przygotowanie konkursów i loterii promocyjnych. W odniesieniu od specyfiki produktu i grupy docelowej proponujemy atrakcyjne koncepcje i skuteczne mechanizmy. Posiadamy bogate doświadczenie w prowadzeniu długofalowych akcji promocyjnych wspierających sprzedaż w sklepach z wykorzystaniem promotorów, konsultantek i doradców. To są wszystkie działania, które wspierają sprzedaż, a nośnikiem informacji w naszej firmie jest człowiek. Jest to najdroższa forma dotarcia do klienta, ale najbardziej skuteczna. Dlatego w firmie aktualne pracuje ponad 400 osób.
KG: Jaką funkcję pełni Pan obecnie w firmie?
WM: Jestem prezesem zarządu i mam również udziały w tej spółce.
KG: Jak to się stało, że został Pan prezesem Wilgi Garwolin?
WM: No właśnie… Praca w firmie pochłaniała mnie całkowicie, pracowałem po dwanaście godzin dziennie. W Garwolinie znałem dosłownie kilka osób. Jako przedsiębiorca, wspierałem klub Wilga Garwolin. Któregoś dnia dostałem zaproszenie na walne zebranie klubu, na którym wybrano mnie na sekretarza. I tak w 2007 roku zostałem sekretarzem, a w 2009 roku objąłem funkcję prezesa. Nie ukrywam, iż w dużej mierze to moi dwaj synowie przyczynili się do tej decyzji, ponieważ właśnie w tamtym czasie rozpoczęli swoją przygodę piłkarską w Wildze. To właśnie oni, kiedy miałem chwilę słabości i chciałem rezygnować, motywowali mnie do dalszej pracy w klubie. To już piąta kadencja, czyli za rok minie 10 lat jak jestem prezesem klubu.
KG: Co daje Panu praca w klubie?
WM: To coś więcej niż hobby. Klub uratował moje życie, bo gdyby nie funkcja prezesa w Wildze, zapewne skończyłbym jako pracoholik. Poza tym klub spowodował, że poznałem setki fajnych ludzi z Garwolina i okolic. Lubię być z młodymi ludźmi bo to odmładza, jest to dla mnie odskocznia od pracy codziennej.
KG: Jak Pan ocenia osiągnięcia klubu na przestrzeni lat?
WM: Myślę, że udało się osiągnąć bardzo dużo. Kiedy objąłem funkcję prezesa mieliśmy trzy drużyny juniorskie i jedną drużynę seniorów. Dziś, szósty rok z rzędu, gramy w czwartej lidze, a w drugiej lidze mamy drużynę żeńską. Ponadto 12 drużyn młodzieżowych plus czterdziestu lekkoatletów. Poprzez ciężką pracę, udało nam się też udowodnić, że warto w nas inwestować. Dlatego zarząd miasta wyremontował boisko boczne, założył światła, a w tym roku przed nami otwarcie nowego budynku klubowo-szatniowego, z którego jestem bardzo dumny, bo przenosi nas w XXI wiek. Z tego miejsca chciałby raz jeszcze powiedzieć wielkie dziękuję wszystkim radnym, zarządowi miasta oraz CSiK, którzy przyczynili się w tych ostatnich latach do poprawy bazy sportowej w naszym mieście.
KG: A poziom sportowców w klubie?
WM: Nie możemy zapominać, że klub jest przede wszystkim formą spędzania wolnego czasu, to jest to co ci młodzi ludzie lubią robić. Dzięki temu możemy odkryć perełki. Na tych stu zawodników, dwie, cztery perełki zawsze się pojawiają. I to jest taka furtka na świat. W tamtym roku przekazaliśmy Legii Warszawa dwóch młodzieżowców. To było możliwe dzięki takiemu klubowi jak nasz. I nie powinniśmy zapominać, że naszą rolą jest znać swoje miejsce w szeregu i robić wszystko na miarę sił. Nie stać nas na to, żeby na siłę awansować do trzeciej ligi tylko po to żeby klub zbankrutował. Takich przykładów można mnożyć, zarówno z pierwszej, drugiej ligi, czy ekstraklasy.
Robimy wszystko aby utrzymać się w czwartej lidze, to jest dla nas nobilitujące, że małe miasteczko na wschodzie Mazowsza, ma drużynę w czwartej lidze. I wiem, że inne drużyny strasznie się denerwują, kiedy mają przyjechać do Garwolina bo ten klimat i ta atmosfera powodują u przeciwnika dreszczyk emocji.
KG: A co takiego jest w pracy prezesa Wilgi Garwolin, czego nie ma w pracy prezesa firmy?
WM: Dla mnie jest to wyzwanie organizacyjne. Ja jestem organizatorem, studiowałem organizację i ekonomię turystyki, więc wydaje mi się, że gdzieś tam ten zapał organizacyjny się we mnie budzi. Dodatkowo lubię pomagać ludziom. Cały zarząd pracuje pro publico bono i osobiście uważam, że sensem każdego człowieka jest, przynajmniej powinno być, pomaganie innym. A ta moja funkcja sprowadza się do tego, żeby umożliwić tym młodym ludziom spełnianie swoich pasji, rozwijanie zainteresowań, osiąganie sukcesów.
@@@
KG: Z czego jest Pan najbardziej dumny, jako prezes Wilgi Garwolin?
WM: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Robię wszystko nie po to żeby być dumnym, tylko po to żeby się spełniać i pomagać innym. Dumny byłem na pewno wtedy, kiedy w 2015 roku z rocznikiem 2000 wygraliśmy ogólnopolski turniej „Piłkarska kadra czeka”, co jest jednoznaczne z mistrzem Polski klubów LZS, gdzie w 400 powiatach, w 2000 gminach, odbyły się eliminacje i my, wraz z 15 innymi drużynami weszliśmy do samego finału. To był największy sukces w historii Wilgi Garwolin. Następnie, w 2016 roku pojechaliśmy na międzynarodowy turniej „Wrocław Cup”. Spośród 19 klubów z całej Europy, został wyłoniony zwycięzca; to my wygraliśmy ten turniej. Nie ukrywam dreszcze mnie przeszły, kiedy dla naszych piłkarzy zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego. To są chwile, których nie da się zapomnieć.
Super momentem był awans drużyny seniorów do 4 ligi rozgrywek MZPN. Cieszy najlepszy wynik lekkoatletyczny w historii klubu świeżo upieczonego wicemistrza Polski Roberta Głowali, na dystansie 5 km. Tak naprawdę cieszy oko, kiedy człowiek wraca z pracy mocno zestresowany, przyjeżdża na stadion i widzi 150 uśmiechniętych dzieciaków biegających za piłką. W tym momencie cały ten stres spływa po mnie i wracam do domu naładowany pozytywną energią.
KG: Czyli, jako prezes garwolińskiego klubu nie ma pan żadnych stresów?
WM: Aż tak dobrze nie jest (śmiech). To jest duża odpowiedzialność, ale wszystko się równoważy, rekompensuje. Ten ostatni rok jest dla mnie trudnym rokiem, ponieważ dużo spadło na moje barki. Nie ukrywam, były momenty zniechęcenia, bezsilności, ale po pewnym czasie to mija.
KG: Jak Pan łączy wszystkie swoje obowiązki?
WM: Nauczyłem się nie marnować czasu. Dużo załatwiam przez telefon. Zarówno podczas jazdy do, jak powrotu z Warszawy. Z drugiej strony dobra organizacja klubu. Dopasowaliśmy się z trenerami i z kierownikiem drużyny, Łukaszem Zającem na tyle, że w niektórych przypadkach ja to nazywam samograjem. Jeśli chodzi o lekkoatletów, to muszę przyznać, że nie mam aż tyle pracy, dlatego, że zajmuje się tym jeden wielki człowiek, tytan pracy, Stanisław Buszta. To jest dla mnie wzór do naśladowania, chciałbym w jego wieku mieć tyle energii. To on, w 95% ogarnia wszystko i z tego miejsca chciałabym mu za to bardzo i to bardzo podziękować.
KG: Co Pan robi w wolnym czasie?
WM: A co to jest (śmiech)? A tak poważnie nie mam wolnego czasu, ale może to dobrze, ponieważ jeśli mam go za dużo, zaczynam się denerwować. Kiedy wyjeżdżam na wakacje, to maksymalnie na siedem dni, ponieważ po dłuższym czasie męczę się tą bezczynnością. Zdecydowanie wolę jak coś się dzieje. Jeśli mam chwilę wolnego, spędzam czas z moją rodziną, która bardzo dużo dla mnie znaczy i którą bardzo kocham. Nie jestem milczkiem, nie lubię się zaszywać, lubię przebywać między ludźmi. Po prostu lubię ludzi, wiele razy się na nich zawiodłem, ale za każdym razem odpuszczam.
KG: Czym dla Pana jest sport?
WM: Uprawiałem kiedyś piłkę nożną w klubie Unia Krapkowice. I całe moje dzieciństwo spędziłem na boisku. Potem wyjechałem na studia, więc miałem przerwę. Ale kiedy zamieszkałem w Niemczech, zacząłem grać w nowo powstałym Śląskim Klubie Sportowym OSV Rastattt, który istnieje do dzisiaj, a w tym roku obchodzi swoje trzydziestolecie. Jestem nadal członkiem tego klubu ponieważ opłacam składki członkowskie. Ten klub też wspominam z wielkim sentymentem… Był to czas, kiedy żeby zagrać w piłkę, musieliśmy za to zapłacić, trzeba było złożyć się na sędziego i wynajem boiska. Później było już lepiej, znaleźli się sponsorzy, awansowaliśmy w ciągu czerech lat z C klasy, do okręgówki. Na nasze mecze przychodziło po 500 osób. Obecnie nie mam czasu na sport, trochę tenisa, trochę jazdy na rowerze, ale tak naprawdę to praca, praca, praca.
KG: Jakie cechy powinien posiadać prezes klubu sportowego?
WM: Przede wszystkim powinien sobie uświadomić w jakim otoczeniu się znajduje, na co go stać, a potem jasno sprecyzować realne cele. A jednym z tych celów jest zorganizować zajęcia dla młodzieży, nawet jeżeli mieliby grać w ostatniej lidze. Jeśli chodzi o seniorów; pozwolić by dwa razy w tygodniu potrenowali, a w niedzielę zagrali mecz, na który przyjdą całe ich rodziny. I niekiedy to wystarczy.
KG: Jakie są Pana marzenia i plany na przyszłość?
WM: Jeśli chodzi o prezesa firmy, to chciałbym przekroczyć mistyczną barierę, z którą walczę od czterech lat. Osiągam jakiś obrót i przez cztery lata nie mogę go przekroczyć, więc chciałbym go wreszcie przekroczyć. A jeśli chodzi o prezesa Wilgi, chciałbym pozostawić ten klub ludziom, którzy myślą tak jak ja, którzy będą rozwijali ten klub i zamiast 14 drużyn stworzą 18. Tego bym sobie bardzo życzył. Chciałbym aby była taka wola w mieście, żeby otworzyć szkołę mistrzostwa sportowego ze specjalizacją piłka nożna. Takie formy już są i myślę, że Garwolin na to stać. Wystarczą chęci włodarzy, żeby pomóc klubowi w realizacji takiego zadania.
Mam też osobiste marzenia – chciałbym zacząć podróżować i zacząć nadrabiać czas, którego ciągle mi brakuje. Jest kilka miejsc, które chciałbym odwiedzić, chociażby Stany, Nowa Zelandia, Ziemia Święta.
KG: Ale Pan jest człowiekiem czynu, nie znudziłby się Panu nadmiar wolnego czasu?
WM: Dopóki nie spróbuję, nie dowiem się. Może tak będzie i wtedy powiem ok. wracam do tego co było, brakuje mi tego. Poza tym trzeba dać szansę innym ludziom, niech oni też się wykażą…
KG: Dziękuję za rozmowę.
reklama