Wystarczy patykiem na ziemi narysować zarys pomieszczeń i już można być właścicielem domu, można narysować granice które mogą być granicami państw, można te granice bronić lub rozszerzać a wszystko prawie bezpieczne.
Fot. Siedlce 1953, niedziela, rodzina na spacerze - był czas na ciastka ale o tym później
Zabawę można przerwać jak się wydaje w dowolnym momencie, można ustalać zasady zabawy i zmieniać je jeśli komuś nie pasują a ma argumenty które przekonają innych uczestników zabawy. Wygięty patyk może być pistoletem, odpowiedni wycięty pęd jaśminu doskonale udaje szpadę a tył od wozu drabiniastego jeśli włoży się w miejsce dyszla kawał rury jak nic staje się armatą.
Chyba tylko raz w dzieciństwie widziałem miejsce gdzie ilość i różnorodność zgromadzonych zabawek przekraczała moją wyobraźnię - nie było to ani w przedszkolu ani w sklepie z zabawkami - to było u tego kolegi co jako jedyny miał gumowce - tam w Siedlcach. W jego pokoju w mieszkaniu co było w domu na rogu naszej ulicy stały przeszklone szafy a w nich kolorowe, plastikowe modele- zabawki. Tramwaje - tam pierwszy raz widziałem jak powinien wyglądać tramwaj. Samochody strażackie, samochody osobowe - o jakie nieprawdopodobne kształty i kolory, samoloty, czołgi i tak ogromna ilość innych nieprawdopodobnych zabawek - modeli, że nie sposób je wymienić. Bawiłem się tam nieśmiało jedną zabawką - oczywiście samochodem strażackim ale nie wiem czy więcej było radości czy niepokoju czy nie uszkodzę tej zabawki.
Mojemu ojcu udało się kupić dla mnie polską zabawkę - metalowy traktor, nakręcany z boku w tym miejscu w którym w prawdziwym traktorze nakładało się kierownicę do rozpalania silnika. Nawet traktorzysta siedział na siedzeniu ale niezbyt długo bo był słabo przymocowany i odpadł. Traktor nawet przejeżdżał sam ze dwa trzy metry po nakręceniu i koledzy z ulicy przychodzili go oglądać i pobawić się. Jednemu koledze nawet go pożyczyłem ale po oddaniu nie bardzo przypominał ten, który "wyjeżdżał" ode mnie i chyba nie pożyczałem już nikomu swoich zabawek więcej.
Tych naprawdę ciekawych dla dzieci zabawek było tak mało, że jeśli ktoś miał coś ciekawego to nawet na drugi koniec miasta się chodziło, żeby popatrzeć chociaż. Po drugiej stronie torów, za stacją kolejową, za klatkami z psami co straż kolejowa je tam trzymała, mieszkał kolega brata co miał małą kolejkę. Nakręcany parowóz ciągnął wagonik dookoła po prawie prawdziwych szynach - i zwrotnica była ale tylko na ślepy tor ten pociąg można było skierować. Warto było taki kawał się przejść żeby popatrzeć.
Któregoś ciepłego i pogodnego dnia bawiłem się z bratem na podwórku. Brat miał mały młotek i z kawałków aluminiowego drutu wyklepywał na kamieniu najróżnorodniejsze narzędzia, a to szpadel, a to widły, a to dzidę, szablę, haczyk itd. oczywiście wszystko to były narzędzia dla krasnoludków i to tych małych krasnoludków. Zapamiętałem tą zabawę tak samo jak kolejkę mimo, że różniły się diametralnie. Tu na własne oczy zobaczyłem możliwości tworzenia czegoś prawie z niczego.
Po kilku latach już w Rębkowie widziałem zabawki wykonane z kory przez mojego ciotecznego brata Zenona. Były to małe, wręcz miniaturowe okręciki. Miały maszty i żagle i ustawiane stery a nawet wyrzucały że swoich pokładów strzały - tak, gumki napędzały strzały które wyglądały całkiem groźnie. Flota ta pływała po kałuży sprawnie pod warunkiem oczywiście, że kałuża po brzegach była obstawiona admirałami którzy nakierowywali ją w odpowiednie rejony walki.
SJS
Komentarze (0)